Rozdział 27

878 55 107
                                    




Autorka: Alicja


Perspektywa Lucasa:


Delikatny dotyk coraz szybciej zmieniał się w agresywne szarpanie. Szarpanie mojej koszuli, aby dostać się do chociaż kawałka nagiej skóry, uciskanie palcami mojej szczęki, abym odchylił głowę i dał dostęp do szyi. Pocałunki zmieniły się w gryzienie, powodujące otępiały ból. Moja głowa spotkała się z zimną ścianą, a po całym ciele przechodziły ciarki. Ale dlaczego to bolało? Otworzyłem oczy, ale na marne, bo obraz zamazywał się, nie pozwalając dostrzec za wiele.

- Aaron, jestem pijany - wymamrotałem, czując, jak nie mam żadnej kontroli nad sytuacją.

- Zawsze byłeś - odpowiedział surowo, zaciskając dłoń na moim biodrze.

Kontrola. Zawsze miałem kontrolę, nawet będąc pijanym. Utrata kontroli równa się z przegraną, poddaniem się. To ja wybierałem ludzi, z którymi sypiałem i kiedy odchodziłem. Nikt nie wracał, choć czasami czekałem. Później nauczyłem się nie czekać, a iść dalej, nie odwracając się za siebie. Byłem sam, choć nie fizycznie. Czułem pustkę w sercu, w głowie, moich myśli nikt nie zajmował, a to było uczucie wyzwalające. Byłem szczęśliwy, mając tylko siebie i czasami kogoś w łóżku.

- Nie rozbierzesz się dla mnie?

Rude włosy łaskotały moją klatkę piersiową, kiedy chłopak schodził ustami coraz niżej, rozpinając kolejne guziki. I chyba nigdy nie poczułem się tak brudny i pijany. Jego dłonie były zimne, naruszały nieproszone każdy skrawek mojej skóry. Nie pasowały. Nie były znajome, nie dotykały w ten sposób, jakby nauczyły się mojego ciała na pamięć. Nienawidziłem ckliwości, ale siedząc teraz w ciemnym korytarzu, czułem, jak bardzo jest mi zimno. Jak bardzo chce swojego łóżka i znajomych ramion, które nie oczekiwały nic więcej poza moją obecnością.

- Masz natychmiast przestać - zaprotestowałem, ale to brzmiało tylko jak pijacki bełkot.

- Gdzie się podziały twoje słodkie jęki i proszenie o więcej? - zakpił nonszalancko Krukon, podrywając na chwilę głowę.

Nasze oczy spotkały się, ale nie umiałem rozpoznać koloru jego tęczówek. Powinny być niebieskie, ale nie pamiętałem. Czy kiedykolwiek widziałem je będąc całkowicie trzeźwym? Czy to oznaczało, że naprawdę jestem aż takim idiotą? Czy to oznaczało, że moja matka miała rację, kiedy zaproponowała mnie kilka lat temu wpływowemu czarodziejowi w zamian za posadę? Potrzebowałem więcej alkoholu.

- Będziesz cicho, Lucas? - wyszeptał, liżąc płatek mojego ucha.

- Odwal się, Aaron - warknąłem, próbując odsunąć jego twarz od swojej. - Nie chcę.

Jego silna dłoń złapała za mój nadgarstek, przyciskając go do swojego torsu. Nie miałem żadnych szans. Mogłem jedynie zamknąć z całej siły oczy, kiedy jego język wtargnął pomiędzy moje wargi. Chłopak usadowił się na moich kolanach, przygniatając mnie swoim ciałem, a jego dłoń zacisnęła się na moim kroczu. Nie mogłem się ruszyć, a strach utrudniał oddychanie.

- Ten cały Zabini nie nauczył cię niczego nowego - warknął zirytowany, odsuwając się na chwilę. - Uważasz, że jest lepszy ode mnie? Jest lepszy w łóżku? Powiedz mi, czy on lepiej cię pieprzy?

- Blaise - wymamrotałem, a jego postać od razu pojawiła się przed moimi oczami. Nie był prawdziwy, ale emanował bezpieczeństwem. - Chcę do Blaise'a.

Nie wiem kto był bardziej zaskoczony moim szlochem. Czknąłem, czując palący alkohol w gardle, a mdłości szarpnęły moim ciałem. Nie mogłem wziąć oddechu, a klatka piersiowa zaczynała palić.

Wznieśmy toast za naszą nienawiść | Drarry |Where stories live. Discover now