Chaper 19.

2.5K 123 5
                                    

Nadal leżę podpięta do ostatniej kroplówki.

 Przekładam nogę na nogę i niecierpliwię patrzę, jak krople wody kapią i wpływają do moich żył. Po jej skończeniu mogę zgłosić się po wypis i wrócić wreszcie do domu. Jutro wigilia. Ludzie pochłonięci są przygotowaniem się do tego dnia. Zdarzają się nawet tacy, którzy kupują prezenty na gwiazdkę dopiero teraz. Spieszą się, są nieobecni i pochłonięci własnymi myślami. I w tym wszystkim odnajduję się ja. Szara myszka, która nie stoi nikomu na drodze, robi to, co musi i próbuje spełnić swoje życiowe cele, które postawiła sobie już na początku studiów. Ale czy to jest ta sama kobieta, którą widzę od paru dni w lustrze? Czy to ta sama Carla, która potrafiła zrobić wszystko, uporać się z każdym problemem, robić niesamowite interesy z innymi przedsiębiorcami? Ta sama Carla, z której tryskała pozytywna energia? W tej chwili widzę przygnębioną blondynkę z lekkimi zmarszczkami od zmęczenia, oczami spuchniętymi od częstego płaczu, której szyja otulona jest w kaftan, aby ją usztywnić i jakimiś plastikowymi sznurkami prowadzące do jej ręki. Straciłam wszystko, na czym mi tak zależało. Miłość, która myślałam, że jest jedyna. Ta prawdziwa, którą będę pałać do końca swoich dni...

Nim się obejrzałam, wchłonęłam już wszystkie podawane mi płyny. Zawołałam więc pielęgniarkę i poprosiłam o odpięcie mi tego wszystkiego. Potem udałam się pod prysznic, ubrałam czyste ciuchy i czekałam na tatę, który zadeklarował się, iż po mnie przyjedzie.

Spojrzałam znów w lustro. Bacznie przyjrzałam się swojej twarzy, która była w niektórych miejscach podrapana i posiniaczona. Związałam wysoko kucyka, aby włosy nie plątały mi się z kołnierzem usztywniającym szyję. Gotowa weszłam z powrotem do sali. Moich walizek już nie było, czyli tata zapakował je do auta. Zaczęłam więc wkładać kurtkę. Nagle ktoś błyskawicznie naciągnął mi ją na ramiona.

-Dziękuję tatku.- rzucam szczęśliwa, odwracając się na pięcie.

-Nie ma za co córciu.- mówi pogodnie i całuje mnie w czubek głowy. -Chodźmy. Wszyscy już na ciebie czekają.- dodaje i razem udajemy się do windy.

Święta spędzam u rodziców. Niesamowicie się cieszę, że wypuścili mnie do domu na święta. Ojciec chodził i prosił o to lekarzy odkąd tylko się obudziłam. Aż doprosił! Jest 23 grudnia i własnie siedzę w aucie, który zawozi mnie do mieszkania po jakieś ciuchy i po Rosalie, a potem wszyscy udajemy się do Rosewood.

Dom rodziców był cudownie ozdobiony. Już w oddali mienił się pięknymi, jasnymi światełkami. Panował półmrok, przez co mogłam podziwiać już świecące domy sąsiadów. Na ulicach leżał lekki puch śnieżny, co przytwierdzało nas-Amerykaninów do tego, iż jutro jest Boże Narodzenie. W radiu leciały same świąteczne piosenki, od "Last Christmas" do "Someday at Christmas".

W rodzinnym domku zaś unoszą się piękne zapachy różnych potraw. Pod żywą choinką stoją prezenty, nad kominkiem wiszą skarpetki, a w tle słychać śpiew Martina i innych domowników. Jest cudownie!

Dałabym wszystko, aby móc im teraz pomagać, a niestety siedzę przy stole i obserwuję, jak mama z Rose i Martinem wywraca kuchnie do góry nogami, wysoko śpiewając pewne nuty. Ah, moja zwariowana rodzinka.

-HOŁ HOŁ HOOOŁ!- usłyszałam, a wtedy po schodach zszedł tata w stroju Mikołaja. Martin szybko podbiegł do niego i przytulił mocno swoimi małymi rączkami. -Wyruszam w świat do potrzebujących! Wesołych świat!- wykrzyczał i trzasnął charakterystycznie drzwiami. Jak już wspominałam, przebiera się on za tego grubego, miłego, starszego, siwego pana i rozdaje prezenty potrzebującym. Ah, tak bardzo pochłonięty tą magią świąt, że co roku zapomina o rozpaleniu ognia w kominku.

WomanizerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz