Rozdział XXXVIII Otchłań

1K 108 33
                                    

Ostatnie godziny pokonali w zupełnych ciemnościach. Teraz nie mogli rzucić nawet podstawowych zaklęć.

Laskę znaleźli po dobrych kilku godzinach bezustannego marszu. Nie zatrzymywali się już. Kluczyli za to, cofali się i gubili, nie mogąc w żaden sposób ‒ czy to magiczny, czy niemagiczny ‒ oznaczyć przebytej drogi. Mogli polegać tylko na pamięci, a ta albo okazywała się zawodną albo korytarze mamiły ich i myliły dzięki zabezpieczeniom, którymi zostały obłożone.

Wreszcie jednak stali tam: nad prastarymi kośćmi, nad strzępkami zakonserwowanych przez magię szat, nad drewnianym artefaktem, który nie wyglądał jak nic szczególnego: rosochaty kij, bez zdobień, nacięty kilkadziesiąt razy od góry do dołu w nieregularny sposób.

Corban uśmiechał się kpiąco.

‒ No proszę. Więc nie wydostał się stąd.

‒ A czego się spodziewałeś? ‒ zapytał Snape. ‒ Stary, pozbawiony magii człowiek.

‒ To zabawne, jak skończył. Mimo swej potęgi... Stary głupiec. Pozwolił im się podejść tak samo, jak twój Albus.

‒ Najwyraźniej obaj na starość nie grzeszyli zdrowym rozsądkiem ‒ udał rozbawienie.

Gorączkowo myślał nad tym, jak zabrać stąd laskę, jak nie dopuścić, by trafiła w ręce czarnego Pana. Dotąd cały czas łudził się, że nie znajda jej tu w ogóle. Ze był to fałszywy trop, że ktoś już ukradł artefakt, albo Merlin wydostał się jednak na światło dzienne.

Mógłby pozbyć się Corbana. Nikt i tak nie znalazłby tu jego ciała. Ale walka wręcz, walka bez szczypty magii... Wzrok mężczyzny błądził po celi, raz po raz kierując się ku kosturowi. Jego rozbiegane oczka świadczyły o jednym: uważał ten sukces za swój i tylko swój i miał zamiar dowieść tego przed ich Mistrzem.

‒ Corban, nie...! ‒ zdążył tylko krzyknąć, zanim chciwe dłonie Yaxleya pochwyciły kostur, nie pozostawiając mu czasu na inną reakcję.

Snape zrobił krok w tył.

Mama nie mówiła, żeby nie dotykać prastarych artefaktów? ‒ przeszło mu przez myśl.

Jednak nic się nie działo. Yaxley stał tak jak sekundy temu, w jego dłoniach spoczywała cholerna laska Merlina a sam czarodziej uśmiechał się tryumfalnie.

‒ Corban? ‒ zapytał Snape.

‒ To było moje zadanie Snape ‒ powiedział z dumą i samozadowoleniem graniczącym z uwielbieniem. ‒ Miałem znaleźć mu nowe naczynie dla horkruksa. I oto dziś... ‒ Yaxley zamilkł.

W jednej chwili kostur rozsypał się w jego dłoniach pozostawiając na wilgotnej posadzce celi kupkę szarego prochu.

Śmierciożerca pobladł.

Snape zaklął.

‒ Oto ty spaprałeś to, Yaxley ‒ wycedził jadowicie. ‒ Spaprałeś cholerny rozkaz Czarnego Pana.

Nie mógł powiedzieć, że nie cieszył się z takiego obrotu sprawy, bo głupota urzędnika zaoszczędziła mu mnóstwo ryzykownej fatygi.

Corban milczał.

‒ Na twoim miejscu... ‒ zaczął Snape, ale jedno spojrzenie mężczyzny wystarczyło mu za odpowiedź. On wiedział, co musiał teraz zrobić. Nie gorzej od Severusa Snape'a.

***

Powitał go okrzyk.

‒ Severusie, bogowie ‒ wyszeptała potem. Wyglądała na bladą, chorą. Przed chwilą wstała gwałtownie, podrywając się z fotela przy oknie.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz