Rozdział 1

47 5 2
                                    

Ansan, sierpień 2004

Rowoon

– Rowoon!

Krzyk mojej mamy można usłyszeć nawet po drugiej stronie miasta. Jej donośny głos hukiem rozchodzi się po naszej dzielnicy każdego poranku tuż przed godziną siódmą. Na wpół wybudzony jęczę pod nosem, kopiąc narzucony na ciało koc. Chcąc przedłużyć sen choć o pięć minut, dociskam grubą poduszkę do uszu, złudnie myśląc, że przytłumię wszelkie dźwięki dochodzące z zewnątrz.

– Jeśli zaraz nie wstaniesz, wyleję na ciebie wiadro zimnej wody. – ostrzega, rozchylając drzwi do mojego pokoju. – Masz dziesięć sekund. Raz, dwa, trzy... – zaczyna odliczanie, znikając w głębi korytarza.

Jej groźba sprawia, że bez zastanowienia podnoszę się z łóżka jak na alarm. Słowa płynące z jej ust nigdy nie są rzucane na wiatr, a lodowaty prysznic z rana to coś, czego już kilka razy doświadczyłem i nie mam zamiaru powtarzać.

– Tak mamo. Przecież już nie śpię. – odpowiadam automatycznie z zamkniętymi oczami.

Znając rozkład mebli w pokoju na pamięć, bez problemu znajduję przygotowany dzień wcześniej mundurek szkolny, nie rozchylając nawet na moment zaspanych jeszcze powiek. Wypadam z pokoju, obijając się o ściany, słysząc z kuchni końcowe cyfry odliczania.

– Dziesięć. – mówię wraz z nią, rzucając się na krzesło przy kuchennym stole.

Przygląda mi się uważnie, kręcąc niepochlebnie głową. Stawia przede mną małą miseczkę z ciepłym ryżem i wraca do zmywania naczyń. Świeżo przyrządzone jajeczne omlety i aromatyczne ostre kimchi z młodych rzodkwi to standardowy zestaw, jaki codziennie jemy na śniadanie. Wychowywany tylko przez jednego rodzica nie przyszło mi nigdy nawet na myśl, by narzekać na cokolwiek. Wbijam wzrok w jej plecy, uśmiechając się szczerze. Jej krótkie do ramion i zwinięte w drobne loczki włosy każdego dnia wyglądają tak samo. Niższa ode mnie o głowę, ale przewyższająca o dwieście procent mocnym charakterem, potrafi wzbudzić we mnie szacunek, jak i najszerszy uśmiech na twarzy. Kim Do Yun. Nawet jej imię brzmi w moich uszach wyjątkowo. Ciepło, które od niej bije, nawet gdy poucza mnie i grozi chochlą od zupy, to coś, za co jestem jej najbardziej wdzięczny. Matczyna miłość. Dziękuję jej, że jest przy mnie, choć przysparzam jej tak wiele problemów. Mój niespokojny duch nie pozwala mi na pozostanie przy jej sztampowym wyobrażeniu mojej przyszłości. Mieszkamy tutaj, odkąd pamiętam, bo mama odziedziczyła po ciotce to mieszkanie i małą kwiaciarnię, która znajduje się na parterze. Pieniądze nigdy nie przelewały się w tym domu, dlatego też według mamy powinienem – tak jak w serialach – mierzyć wyżej niż zwykły pracownik sklepu, cukiernik, listonosz... Choć unikam konwersacji o tym, jak tylko mogę, wnętrze i głowę wypełnioną mam po brzegi artystycznymi pomysłami, które wypełnię, choćbym miał postawić na szalę swoje życie.

– Jesteś już w ostatniej klasie. Zastanawiałeś się co dalej? – rzuca nagle, nadal pochłonięta szorowaniem garnka. – Myślę, że jedyną dobrą decyzją są studia medyczne lub prawnicze. Wystarczy, że posiedzisz trochę dłużej przy...

Temat szkoły nie należy do moich ulubionych, więc wyłączam się totalnie, ignorując dalszą część jej wypowiedzi. Łapię za pałeczki i napycham buzię wielkimi porcjami ryżu, bucząc w tym czasie niezrozumiale. To taktyka, którą dopracowałem do perfekcji, by wymigać się od odpowiedzi. Udając pośpiech, dokładam do ust kilka kawałków kimchi i popijając wszystko odrobiną wody, wstaję i rzucam się w stronę wyjścia. W takiej sytuacji najlepiej jest się po prostu ulotnić i wrócić dopiero wieczorem. Zarzucam na ramię swój czarny plecak z kilkoma zeszytami i wybiegam na metalową klatkę schodową. Niemal w locie pokonuję kilkanaście schodów w dół, czując, jak ciepło letniego poranka wita mnie swoim subtelnym wiatrem.

Midnight Blue [ZOSTANIE WYDANE]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora