Żył sobie chłopak bardzo łagodny z natury. W nędznej okolicy urodzony Pragnął życia zdobywać piękno, jego marzeniom los przychylił głowę. Bliscy mu jemu nie pochwalali już drogę . A czemuż to wnet dziecko nielubiane było. Arogancja jakoby dziecko to jest. Ślisko mu rozpaczy ciemność. Idąc w głąb i na przeciw wychodząc. Pragnie rozumieć nie potrafi. Ta lina gruba i ciężka cienką się stała. Szuka mu się samotnym będąc i dalej w to pole się znajduje. Gdzie się podziać co robić gdzie szukać. Ignorancja wciąż mu nowa. Okrutne to się okazało. Na zewnątrz i wewnątrz pełno tych ostrych i bolesnych. Spragniony lecz nikt nie napoi, jedyne skażone mu źródła się ukazują. Ciężki stan jego okryty kolcami wypchnięty z koła daleko od punktu człowieka znajduję się. Łyka ciecz która słodki ma smak. Jego usta przez długi czas kolor odbarwiają. Czy to już koniec?