1 3 - darkness

383 49 128
                                    

Tamtej nocy w istocie nikt nie zjawił się w jego pokoju. Przynajmniej nie od razu.

Może osoba pukająca po prostu odpuściła sobie w połowie ruchu pociągającego za klamkę. Może pomyliła drzwi i tak naprawdę nie miała do chłopaka żadnego interesu. Może i nawet nigdy nie istniała.

Jeśli jednak takowa persona faktycznie zajmowała swoją obecnością miejsce w czasie i przestrzeni, abstrahując już od ewentualnego powodu, dla którego miałaby zaburzać jego spokój, to nie było to na tyle ważne, by jednak wejść do środka.

Dlatego też różowowłosy uznał, że najzwyczajniej w świecie wariuje, nie mając pojęcia, że w rzeczywistości to Fushiguro czekał pod jego progiem i po cichu liczył na jakiekolwiek zaproszenie bądź zebranie w sobie dostatecznej ilości odwagi, by wejść bez przyzwolenia.

Kiedy jednak nic z tego nie nadeszło, udał się z powrotem do siebie, a z chwilą, gdy tylko wkroczył do pokoju, przeszedł go nieprzyjemny dreszcz spowodowany przenikliwym do szpiku kości zimnem panującym w pomieszczeniu. Jak gdyby nie było ono wystarczające, chłopak podszedł powolnym krokiem do okna i otworzył je tak szeroko, jak tylko był w stanie, wychylając się nieodpowiedzialnie za bezpieczną granicę rozsądku.

Lubił tak balansować na krawędzi i nie przejmował się zbytnio, w jaki sposób to robił. Po prostu potrzebował tego dreszczu emocji, jaki towarzyszył mu w pozornie niebezpiecznych czy niepoprawnych sytuacjach. 

Itadori był właśnie jedną z takich „sytuacji" wraz z tym całym nigdy nienazwanym i niewypowiedzianym na głos układem, w którym utknęli i który ich łączył. A Megumi nawet się nad tym wszystkim jakoś szczególnie nie zastanawiał. 

Nigdy nie myślał o wkładaniu siebie w jakąkolwiek szufladkę klasyfikującą tak przyziemną rzecz jak chociażby orientacja. Po prostu popłynął może i nawet za bardzo, ale płynął mocno i to pomagało, a tylko to się wówczas liczyło. Sam fakt, że miał jakiś punkt zaczepienia w tej pieprzonej codzienności. 

A to, że obydwoje wraz z Yujim byli facetami? Chuj z tym i krzyż na drogę wszystkim, dla których miało to jakiekolwiek znaczenie. Sam na pewno nie zamierzał podważać czegokolwiek, co między nimi zaszło przez coś tak błahego. Bo tak naprawdę uwielbiał jego ciało i sposób, w jaki na niego reagowało. 

Uwielbiał, kiedy ten był od niego zależny, tylko że nie zwrócił uwagi, że sam również taki się stał. Potrzebował go, mimo że nigdy nie chciał w tak przerażającym stopniu potrzebować drugiego człowieka, tak jak i nie chciał czuć się potrzebnym. Ale było już za późno i ponad wszystko pragnął tej pieprzonej atencji, która trzymała go jakoś w pionie i sprawiała, że myślał o sobie jako o jednostce, która nawet coś znaczy w tej bezwartościowej matrycy niepotrzebnych danych. 

Odetchnął głęboko. Raz, drugi, trzeci i przy dziewięciu zimno zaczęło przenikać do jego kości i zamrażać je tak, że zapewne przypominały bryły lodu, które były chyba jedyną piękną rzeczą w jego poranionym na wiele sposobów ciele. 

W jednej chwili oderwał się od futryny i przeczesał niespokojnie włosy. Miał ochotę znów znaleźć się na krawędzi, a niewiele było dróg, które na wyciągnięcie ręki mogły go tam zaprowadzić. Myślami zabłądził do błękitnej zawartości strunowego woreczka nieschowanego jakoś zajebiście, a raczej będącego tuż na wyciągnięcie ręki i będącego tak blisko, że w każdej chwili mógł zniszczyć się właśnie nim. 

O zaśnięciu tej nocy, nie było co mówić, bo zarówno jego ciało, jak i umysł były zbyt pobudzone i zbyt potrzebowały jakiejś głębszej emocji, by znów poczuć się żywe. Nie chciał tkwić w letargu i bezczynności i chciał tej pierdolonej atencji tak bardzo, że byłby w stanie zrobić naprawdę wiele, ale przekroczenie progu tamtych drzwi wydawało się poza jego siły. 

Little dark age ~ Itafushi + NobamakiOnde histórias criam vida. Descubra agora