Dwa orły

52 7 8
                                    


Ulice Poznania spowiła mgła. Pogoda budowała atmosferę tajemniczości i skrytości. Kamienice ponuro patrzyły ciemnymi oknami na wilgotny bruk. Na ulicy jedynym słyszalnym dźwiękiem był odgłos stukających o kamień podkutych butów. Dwóch mężczyzn, oboje przemoczeni do suchej nitki, zbliżało się powoli do znajdującej się na rogu kawiarni. Była ona jak oaza, ziemia obiecana czy idylla, dla mokrych wędrowców, kusząca ciepłym światłem i zapachem gorących napoi.

Wszedłszy do środka, zdjęli znoszone mundury i zajęli stolik przy oknie.

-To tutaj pierwszy raz spotkałem się z dowódcami -zaczął jeden z nich, brunet o zielonych oczach, na którego ustach zaraz pojawił się szeroki uśmiech -tam, przy tamtym stoliku w rogu. Pamiętam jak dziś, gdy mnie szeptem zapytali: "Z szablą i konikiem na zaborcę Pruskiego? Czy może mniej rycersko, z ziemi, jak każdy szarak?" A odpowiedź była jedna, oczywista. Ja, zakochany po uszy w jeździe, nie wytrzymałem i na cały lokal wykrzyknąłem: "Konik i szabelka!" O to, czy chcę z Prusami walczyć, nie musieli nawet pytać, po to tam przecież przyszedłem. W chwili gdy usłyszałem o organizacji powstania, sam przed sobą i bogiem przysięgałem, że zrobię wszystko, aby wywalczyć Wielkopolskę od zaborcy. I proszę. Oto jestem.

-Nie przechwalaj się -drugi mężczyzna. niebieskooki blondyn, przerwał potok słów -powiedz lepiej, gdzie jest moja matka i brat.

-A więc to tak? -oburzył się lekko brunet -Teraz uciekasz od tematu, bo skończyłeś po przegranej stronie?

-Joseph, to nie jest śmieszne.

-A czy ja się śmieję? Tylko proszę, Józek. Nie bądź jak twój ojciec.

Józef był Polakiem z krwi i kości. Pochodził z Ciechocinka, lecz nie miał matki, zmarła w wyniku choroby, gdy miał pięć lat. Jego ojciec, dobry człowiek, aczkolwiek wtedy zagubiony po śmierci żony, wysłał syna do siostry, Anny mieszkającej na obrzeżach Poznania, żony Niemca, oraz matki jego dwójki dzieci, Joachima i Maksymiliana. Lata mijały Józefowi w dostatku i dobrobycie, bo w domu Guntera Grundmanna miejsce było nawet dla lekko pogardzanych, polskich krewniaków. Chłopiec dorastał ze swoimi kuzynami i traktował ich jak braci. Pomimo iż wuj Gunter pilnował, aby dzieci pilnie uczyły się Niemieckiego i wprowadzał wszelkie domowe sposoby germanizacji, Józek nie był w stanie tak po prostu przestać mówić po polsku, a że również Joachim i Maks całkiem dobrze mówili w języku matki, między sobą porozumiewali się prawie tylko po polsku.

Gdy Józef zaangażował się w działalność powstańczą, z ojcem nie miał kontaktu, a wuj Gunter poległ na wojnie. Jego żona, później niż jej synowie dowiedziała się, że zginął w bitwie za cesarza. Choć śmierć głodowa nikomu nie groziła, ponieważ w domu byli prawie sami dojrzali mężczyźni, dla ciotki Józefa była to tragedia. Załamała się. Zrobiła się bardzo słaba, i nie wiedzieć kiedy, zachorowała na zapalenie płuc. Józka już wtedy w domu nie było. Walczył w postaniu.

Joachim również nie był obecny przy matce. On z kolei zaraz po wyjeździe swojego ojca, pomimo jego nalegań, aby tego nie robił i został na gospodarstwie jej pomagać wstąpił do wojska.

Tak oto kuzyni stanęli po dwóch różnych stronach konfliktu Polski z Niemcami. Maksymilian miał do Józefa żal, jakby jego sprawą było, aby stłumić Polskość krewniaka. Od dłuższego czasu coś się między nimi popsuło. Gdy Gunter wyjechał, Polak czuł jakby w ich domu mieszkał sam cesarz Wilhelm i po prostu zamiast do Holandii, zwiał na podpoznańskie gospodarstwo. Odpędzić się nie można było od Kajzerowskiej atmosfery, którą wprowadzał Maks.

Wróćmy jednak do kawiarni na rogu ulicy, gdzie ci dwaj krewniacy z trudem goili rany w ich relacji powstałe wskutek ostatnich wydarzeń.

-Wiesz, to nic osobistego -kontynuował Józef -Ty walczysz z tymi, których uważasz za swoich. Ja również. Siedzimy w różnych obozach, prawda. Ale... przy wspólnym stole.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 30, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Dwa orłyWhere stories live. Discover now