Rozdział 3

72 7 2
                                    


Hej! Przychodzę do was z kolejnym rozdziałem :D mam nadzieję, że wam się spodoba :*


Na pokładzie statku matki było całkiem gwarno, ale i tak przywitało ich kilkoro członków Ostrza w mundurach. Nikogo jednak nie zdziwił widok Lanca, jemu również skinęli głowami w przywitaniu. Nawet Cosmo na nich czekał w hangarze i od razu przybiegł się przywitać.

- Zostawiam to tobie... - Keith spojrzał najpierw na Cosmo, a potem na bagaże McClaina. Wilk przez chwilę przypatrywał się stercie pakunków, po czym złapał w zęby jeden i teleportował się. Lance miał tylko nadzieję, że do pokoju na statku, a nie gdzieś, nie wiadomo gdzie.

- A Kaltenecker gdzie..? – zapytał niepewnie Latynos.

- Na statku, w pomieszczeniach gospodarczych. Vani pisała, że na początku kilkoro członków Ostrza się przestraszyło...- Keith zaśmiał się cicho. – Ale ogarnęła sytuację i już wszystko w porządku. Chodź, oprowadzę cię trochę... - skinął na niebieskookiego i ruszył korytarzem w głąb statku. Lance trzymał się go, niemal dosłownie. Sam nie był pewien, czy powinien go dotykać, czy trzymać za rękę, przy innych członkach Ostrza. Czuł się trochę niepewnie w nowym otoczeniu i nie wiedział czego się spodziewać. Jego uwagę po kilku chwilach przykuł znajomy dźwięk zderzających się ze sobą ostrzy.

- Keith, gdzie ty mnie... - urwał w pół słowa, kiedy weszli do ogromnej sali treningowej, a na samym jej środku trwał pojedynek. Ściany podpierali inni członkowie Ostrza, w większości bez masek i z zainteresowaniem oglądali dwie walczące ze sobą osoby. Lance był jedynym, który nie nosił munduru, tylko wyblakłe jeansy, białą koszulkę i niebieską koszulę w kratę na wierzch. Poczuł się jeszcze bardziej niezręcznie. Ale nikt praktycznie nie zwrócił uwagi na ich przybycie.

- Poznaj moją zastępczynię. Vanitas... Też jest pół Galrą, pół człowiekiem... I niektórzy twierdzą, że jest szalona... - mruknął Keith, widząc jak kobieta ze sztyletem w dłoni, zwinnie posyła na podłogę młodego członka Ostrza. Jej uśmiech rzeczywiście miał w sobie coś niepokojącego. – Wychowywała się w Kosmosie, więc zdecydowanie jest bardziej nastawiona na zabijanie, niż my... Uwielbia sparingi z moją mamą... Całkiem dobrze się znają w sumie... To dwie kobiety, z którymi nie polecam się kłócić – Keith zaśmiał się cicho.

- Vanitas... - Lance zmarszczył brwi. To słowo brzmiało dla niego znajomo.

- Tak, to z łaciny. Tak, to jej pseudonim i tylko moja mama i Kolivan wiedzą, jak naprawdę się nazywa. Jest od nas o dziesięć lat starsza... I czasami za cholerę nie mam pojęcia o czym do mnie mówi... Dziesięć lat to jednak dużo... - czarnowłosy westchnął cicho, a Latynos spojrzał na wojowniczkę, która cały czas się uśmiechała, zadając przeciwnikowi kolejne ciosy. Dopiero po chwili zauważył, że ma na sobie tylko obcisłą koszulkę i bardzo ludzkie legginsy, w kolorze czarnym, kiedy jej przeciwnik był ubrany w strój treningowy z aktywowaną maską. Jej brązowe włosy związane były w mocny kok z tyłu głowy, a ciemne tęczówki wędrowały po ludziach, kiedy jej przeciwnik zbierał się z podłogi.

- Keith! – zawołała, widząc przywódcę przy wejściu. Kogane skinął jej głową, widząc jak bez patrzenia odpiera kolejny atak przeciwnika. – I Lance jak mniemam... - uśmiechnęła się promiennie, po czym wsadziła łokieć w brzuch członka Ostrza, a ten aż zgiął się w pół i zakaszlał w maskę. – Chłopcze, ty to co najwyżej, to nadajesz się do czyszczenia sprzętu, a nie do walki – westchnęła cicho do rzężącego przeciwnika, który był dwa razy taki jak ona. Galra wyłączył maskę i spojrzał na nią wściekły.

- Ktoś taki jak ty, nie będzie mi mówił, co mam robić, mieszańcu... - powiedział z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.

- Oj... - mruknął cicho Keith, krzywiąc się i Lance już wiedział, że nie stanie się nic dobrego.

Take me HomeWhere stories live. Discover now