Rozdział 7

85 19 0
                                    

Las przyjął Mirę jak swoje dawno zagubione dziecko. Chłodnym uściskiem odciął ją od pożaru, dymu i goniących ją ludzi. Ścieżki, które wydeptały dla niej koty, łączyły się w jedną drogę ucieczki. Na jej końcu czekała na nią Ona.

Mira nie była w dobrej kondycji. Zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Po kilku minutach od wejścia do lasu, zaczęła słyszeć za sobą chichoty i tupot nóg. Pościg trwał, nawet jeżeli to trzaski lasu, a nie pożaru, nadawały mu rytm.

Śmiechy narastały, mieszając się z kocimi jękami, błagającymi Mirę o przyspieszenie. Szary kocur babci, biała kotka kobiety i czarny, potężny kot, który czasami pojawiał się wokół obejścia, otoczyły ją szczelnie. Chroniły ją po bokach i od tyłu. Temu, co oczekiwało na nią na przedzie, musiała stawić czoło samodzielnie.

Im głębiej w las, tym dźwięki były coraz bardziej stłumione. Śmiechy zapadły się w sobie, niepewne tego, czy dobrze robią, goniąc wybrankę kotów. Nagle ucichły jak ukrócone nożem.

Mira upadła. Nie miała już sił.

Niech ją złapią, niech to wszystko się skończy.

Leżała w cichym lesie, który pogrążył się w oczekiwaniu. Koty krążyły wokół niej, zataczając coraz ciaśniejsze kręgi. Tylko widoczny oddech kobiety dawał świadectwo temu, że jeszcze żyła.

Mira zamknęła oczy i zasłoniła głowę rękoma. Zaczęła kiwać się na boki, coraz mocniej zaciskając powieki. Dopadł ją pierwszy kot, którego strącił z niej szary kocur. Drugiego przegoniła kotka. Trzeciego nie czuła wcale. Walka, jaka rozgorzała, mogła równie dobrze dziać się w jej głowie. Wśród nieludzkiego hałasu, jakiego narobiły koty, nie można było usłyszeć kroków, które zbliżyły się do Miry.

Jej twarz owinął śmierdzący oddech samej śmierci. Czuła, jak wnętrzności skręcają jej się ze strachu. Próbowała zwinąć się w jeszcze mniejszą kulkę, aby las pochłonął ją w całości.

– Biegnij!

Mira zerwała się z ziemi, prowadzona zbyt świeżym wspomnieniem. Koty rozbiegły się w popłochu, zagradzając jej prawie wszystkie drogi ucieczki. Dopiero teraz zrozumiała, gdzie ją prowadziły.

Przełykając łzy, starając nie skupiać się na krokach, które odprowadzały ją do przeznaczenia, spojrzała w niebo. Nad lasem przelatywał ajtwar, ten sam, który dzisiejszej nocy okradł Profesora. Iskry sypiące się z jego ogona oświetliły Dziuplę, w której Mira chowała się jako dziecko.

Wyciągnęła w jej kierunku ręce, jakby miało to jej pomóc, szybciej schować się w środku. Nie zauważyła korzenia, przez który po raz kolejny przywitała się z leśną ściółką.

Krew z przeciętej brwi zalała jej oczy. Nie zdążyła wstać, kiedy czyjeś ręce pochwyciły ją w mocny i niepożądany uścisk.

– Zostaw mnie, błagam. – załkała jak mała dziewczynka, którą w tej chwili się czuła. W jej ustach krew zostawiła metaliczny posmak bólu. – Co ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz?


Uderzenie w głowę odebrało jej świadomość. Zatraciła się w ciemności, której tyle razy szukała, wędrując po Zakątku za dnia.

Wiejskie koty [ukończone]Where stories live. Discover now