II.5.

863 43 10
                                    

12. Tydzień pracy.

W sobotę koło południa dziewczyny poszły do domu, a Olgierd chciał jeszcze ze mną pogadać.

– Nie wiem, jak ty to robisz, Rafał, ale od wczoraj jesteś moim idolem i guru. Naucz mnie tego, co robisz z kobietami, a będę ci wdzięczny do końca życia.

– Musisz ochłonąć – zaśmiałem się. – Czeka nas tydzień pracy, podczas którego trzeba się zachowywać normalnie. Pamiętaj, żeby nie robić insynuacji do uczennic, bo to może cię kosztować nie tylko pracę i opinię, ale też sprawę karną – przypomniałem mu.

– Tak, wiem, nie jestem idiotą, Rafał. – Olo przewrócił oczami.

Czyżby?

– Skoro tak, to wracaj do domu i odpocznij. Pamiętaj, nie uderzaj do Karoliny, dopóki nie będziesz gotowy, bo falstart może cię kosztować powodzenie całej operacji.

– Ciężko będzie utrzymać węża w spodniach po tym, co przeżył wczoraj – zarechotał Olo.

Z nim będzie trudniej niż myślałem.

– Nie masz wyboru. Inaczej nie ręczę za twój sukces.

– Dobra, dobra, będę cię słuchał, sensei. – Olgierd skłonił się jak przed mistrzem we wschodnich sztukach walki i puścił do mnie oko.

– No i świetnie. To idź już, bo ja muszę odpocząć – odpowiedziałem i skierowałem go w stronę drzwi wyjściowych, którymi pół godziny wcześniej wyszły zachwycone Malwina i Bożena, poznane na wczorajszej dyskotece. Nie planowałem zapraszać ich więcej. Żadna nie była na tyle bystra ani wyuzdana, żeby nadawała się na stałą kochankę, ale i tak bawiliśmy się nieźle.

Niedzielę spędziłem na ćwiczeniach. Postanowiłem wypróbować trening na bicepsy, który pokazał mi Olgierd. A resztę czasu na medytacji. Rozmyślałem na temat rachunku prawdopodobieństwa, bo to był jeden z moich ulubionych tematów.

W poniedziałek, jak zwykle, poszedłem do pracy na ósmą. Nie lubiłem wczesnego wstawania, ale cieszyłem się, że tydzień zaczynał się tak zdecydowanie. W dodatku, z moją ulubioną klasą matematyczną, która nie bała się żadnych wyzwań. Nie to, co te młotki z humana czy klasy geograficzno-językowej.

Żeby nie było tak miło, pod koniec dnia miałem właśnie zajęcia z nową klasą Aliny. Skaranie boskie z tymi matołami.

Z ulgą przywitałem dzwonek oznajmiający koniec ostatniej lekcji tego dnia. Myślę, że z równą, jeśli nie z większą ulgą, przywitali go uczniowie maturalnej klasy humanistycznej. Kiedy wszyscy wyszli, zostałem jeszcze przez chwilę przy komputerze, żeby uzupełnić dziennik elektroniczny. Po chwili zamknąłem laptop i już miałem wstawać od biurka, kiedy zaskoczył mnie widok Aliny stojącej przy drzwiach.

– Już po lekcji – zauważyłem złośliwie. – Nie powinnaś uciekać w podskokach i szukać kogoś, kto pomoże ci w zadaniu domowym? Jak cała reszta twojej bystrej klasy?

– Nie musisz być taki złośliwy, Rafał – odpowiedziała, patrząc mi w oczy. A, to smarkula jedna!

– W naszej szkole do nauczyciela zwracamy się „panie profesorze", ewentualnie „proszę pana". Nie przypominam sobie, żebym przechodził na ty z którymkolwiek z uczniów – zauważyłem.

– Ze mną przeszedłeś.

– Były wakacje, a ty nie byłaś moją uczennicą – przypomniałem jej. – Twój pierwszy dzwonek w tej szkole wszystko zmienił.

– Ale... panie profesorze... ja naprawdę potrzebuję korepetycji. Bez tego nie zdam matury.

– Zgłosiłaś się do profesor Barczyk?

– Tak. Powiedziała, że ma już komplet uczniów na korkach.

– Tak powiedziała? Mam sam jej spytać?

– Tak. Nie. Nieważne. – Alina spuściła wzrok na swoje stopy w ładnych butach na obcasie i okręciła pukiel włosów wokół palca.

Kurwa, że też mi się trafiła robota psychologa dla nastolatki z problemami. Gdybym nie myślał kutasem na wakacjach, nie byłoby teraz sprawy – wyrzuciłem sobie.

– Alina, chcesz się naprawdę przygotować do matury? – spytałem.

– Tak.

– Dobrze, możesz zostać dziś na próbę. Wyciągaj zeszyt i podręcznik – zarządziłem.

Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.

– Że tak tu i teraz?

– A kiedy i gdzie? – odparłem, już zły, że w ogóle się zgodziłem na coś takiego. Jak masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę, kurwa. – Przypomniałem sobie znane powiedzenie i zakląłem w myślach.

– Myślałam, że będziemy mogli się umówić po lekcjach i przyjdę do ciebie do domu – wyjaśniła.

– Czytaj mi z ruchu warg. N-I-C-Z-T-E-G-O.

– Niczego?

– Nic z tego, cwaniaro. Korepetycje w szkole albo wcale. Wchodzisz w to?

– Wchodzę – odpowiedziała z zadowoloną miną. Zbyt zadowoloną. Oblizała usta, siadając w pierwszej ławce, tuż przede mną i wywalając mi przed oczy cycki przez zbyt duży jak na szkolne standardy dekolt. A mi, zupełnie niechcący, przypomniało się, jak wyglądała w bikini, i scena na plaży, co spowodowało, że i tak nie mógłbym teraz wstać od biurka.

– Chcesz zacząć od początku czy masz problem z czymś konkretnym? – spytałem.

– Mam problem z zadaniem domowym i z ostatnią kartkówką.

Zauważyłem.

– Czyli od początku działu. Dobrze, otwórz podręcznik na stronie dziesiątej i zaczynamy.

– A jak panu zapłacę? Ile pan kosztuje za godzinę?

– Nie sprzedaję się na godziny – parsknąłem. – Jak cię nauczę, wtedy mi zapłacisz.

– To kiedy mam przychodzić?

– Będziesz zostawała w poniedziałki i środy, bo mam z ostatnią lekcję z twoją klasą.

– Jak długo?

– Aż się nauczysz – zaśmiałem się, a Alinka spaliła buraczka. – No, do roboty.

Przerobiłem z uczennicą podstawy rozdziału i okazało się, że ona miała braki z podstaw samych podstaw, więc trzeba było się z nią cofnąć do pierwszej klasy liceum. To mi ukazało problem klasy humanistycznej w całej rozciągłości. Nie ja ich uczyłem od pierwszej klasy, a ktoś ich wyraźnie zaniedbał. Oni nie kumali podstaw! Jak mogli więc robić coś dalej? Jeśli miałem przygotować tę bandę głąbów do matury, musiałem zmienić podejście. Postanowiłem na następne zajęcia przynieść test diagnostyczny. Taki sam, jak robi się uczniom na początku pierwszej klasy, żeby ocenić ich poziom wiedzy. Od tego trzeba było trzeba zacząć.

W środę byłem już gotowy do diagnozy. Klasa trzecia przewracała oczami na kolejny test, ale kiedy wyjaśniłem im w czym rzecz, widziałem, że niektórzy przyłożyli się do pracy. Alinka też, co napawało mnie dumą. Wyglądało na to, że ta mała naprawdę chciała się czegoś nauczyć. I być może, ale powtarzam – być może – źle ją oceniłem?

Mój tydzień pracy zakończył się w piątek treningiem z Olgierdem na szkolnej siłowni. On prowadził SKS, a ja robiłem bicepsy, według jego instrukcji. W sobotę byliśmy umówieni w Opolu na imprezę w nowym miejscu i Olo przebierał nogami z niecierpliwości. Był tak podjarany, że bałem się, że zanim tam trafimy, zacznie dobierać się do mnie. Serio, nie miałem pojęcia, że on się tak szybko rozwinie, a przecież nie miał pojęcia, co czekało go na miejscu. To była wyższa szkoła jazdy, a nie taka tam prywatka po dyskotece.



+/-

* jap. mistrz, guru.

A wy jak myślicie? Co czeka chłopaków "na miejscu"? :-D

Figury i układyWhere stories live. Discover now