Część 2 ,,🥀Gdzie umarły Aksamitki?🥀"

9 1 1
                                    

Nie czas na te patetyczne przemowy, niech on w końcu coś zrobi.
- jaki był Pani plan? Ach tak! - błękitny ogień błysnął spod jego szaty, czy on chce nas tutaj wszystkich spalić, ale moment... Niebieski płomień?! - naprężone mięśnie olbrzyma momentalnie zadrżały na ten widok, wyłupiaste oczy przybrały przerażony wyraz aż nawet mą skórę przeszedł dreszcz - co tak patrzysz? Gdzie twa odwaga? Dźgnij go i miejmy to za sobą! - ten jego szelmowski uśmiech przypominał demona... Próbowałam wmówić sobie, iż ten płomień to zwyczajne użycie krzesiwa, ale intuicja podpowiadała, że mam do czynienia z czymś nienaturalnym. Pod moim nosem przeszedł nie mag, ale coś dotychczas mi nieznanego. Jeden mocny cios wystarczył abym zwinnie zjechała na dół trzymając wbity w ciało nóż, rozcięłam jego cały brzuch brudząc płaszcz w zielonkawej krwi. Wycie albo raczej skowyt rozległ się po sali, monstrum upadło z hukiem powodując trzęsienie ziemi. Otworzyłam na oścież wrota każąc gościom się ewakuować, sama zostałam na wszelki wypadek, gdyby niespodziewany gość ożył.
- Uratowałem Ci życie - skomentował nieznajomy.
- Kim jesteś?! Albo raczej czym? - trzymałam ostrze wymierzone w stronę zamaskowanego mężczyzny - ten pło...- zanim zdążyłam dokończyć wysunął spod ubrania błękitny klejnot i zapałkę - ty przyłożyłeś płomień do kryształu, aby uzyskać taki kolor? Dlaczego?
- Przeczytałem w księgach zakazanych... - odparł niewzruszony, jak gdyby łamanie prawa leżało w jego naturze - czy mogłabyś przestać mierzyć w każdego z broni? A tym bardziej do osoby, dzięki której nadal stoisz o własnych siłach? Czy to twoja forma wdzięczności?!
- Ja...- spuściłam nóż w dół bacznie go obserwując- mam swoje powody, aby być nieufna, jednakże... Dziękuję za pomoc - wymamrotałam drapiąc koniuszek nosa.
- A jakaś nagroda? - czy on zna coś takiego jak bezinteresowność albo szlachetność?! Westchnęłam ciężko pytając:
- Czego chcesz?
- Gdybyśmy kiedykolwiek jakimś cudem się spotkali proszę oszczędzić me życie - roześmiał się, aby prośba zyskała żartobliwy wydźwięk. W tamtym momencie myślałam, że tylko nawiązuje do mojego braku zaufania tym samym drwi ze mnie. Moja obietnica miała się wkrótce odwrócić przeciwko mnie, miałam pojąć co on miał wówczas na myśli.
- Dobrze. Masz moje słowo - rzekłam - to coś nie żyje, prawda?
- Jeszcze nie... Jak mówiłem potrzeba magii - zacisnęłam pięści, a ten nadal swoje. - rób co chcesz, ja tylko mówię jaka jest prawda. Bez jakiegoś maga on ożyje a zabijanie go w kółko was wykończy - czy powinnam mu wierzyć? Kto by przeżył przy takiej ranie? Chociaż wiedział jak dobrze odwrócić tego czegoś uwagę... - na mnie już czas, teraz już mówię naprawdę: żegnaj, bywaj zdrowa! - pokiwałam głową a on zniknął za drzwiami, z których wcześniej przybył. Czekanie aż intruz się zbudzi mijało się z sensem, pilnie potrzebowałam znaleźć wyjście z tej sytuacji. Wtem coś do mnie doszło, król rozkazał, aby ten mag został wysłany do celi zamiast na stracenie a co, jeśli on wiedział od początku o tym potworze? Ale to by potwierdzało użyteczność magii co król od początku negował. Złapałam w holu Notcue każąc jej wezwać strażników, musiałam szybko się ulotnić, bo w innym wypadku moja tożsamość mogłaby wyjść na jaw. Panika tłumu, ich brak myślenia wraz z niekontrolowanym bieganiem w różne kierunki to idealna zasłona dymna. Nikt nie zwrócił zbytnio na mnie uwagi, wówczas, gdy ktoś z żołnierzy przybył mogłam pobiec do pokoju, aby zmienić strój. Ciężki płaszcz dodawał mi sił, gdy z zapaleniem płuc biegłam z powrotem do sali. Udałam niebywałe zaskoczenie widokiem ,,martwego" trola, ogra, czy jak to tam zowią.
- Wiadomo kto walczył? - rzekłam obchodząc ciało.
- Goście są w szoku, nie mówią nic konkretnego, jedynie o jakimś chłopcu w płaszczu - ukryłam śmiech, ludzie w strachu nawet nie potrafią rozróżnić płci a potem się dziwią, dlaczego zeznania świadków nie biorę na poważnie.
- Gdzie jest ten mag z wcześniej? - wypaliłam próbując udać objętość. Nover podniósł brwi a jego długopis, którym notował wszelkie informacje o mało co nie wypadł mu z rąk.
- Z tego co mi wiadomo, umiejscowiono to w północnym skrzydle, w lochach królewskich - do lochów samego władcy nie trafiają byle jakie rzezimieszki, żadni kanciarze, tutejsi złodzieje czy wandale... To swoista twierdza dla zdrajców stanu, dla osób które w jakiś sposób muszą zostać przy życiu, bo samemu królowi są potrzebni albo to on we własnej osobie chce wymierzyć im karę. Żadne magiczne stworzenie tam jeszcze nie dotarło, do dzisiaj. Tylko ja, Król oraz jego nadworny wiemy co tam naprawdę się dzieje, do jakich zbrodni dochodzi. Cała ta wersja wydarzeń jest niespójna, brak w niej logiki.
- Zwołaj 5 oddział, mają rozstawić jak najwięcej swych ludzi na straży tutaj i w holach prowadzących do tego pomieszczenia. Nawet mała myszka nie ma prawa stąd wyjść ani wejść!
- Pani Generał przecież nikt by nie przeżył takiej rany ciętej...- położyłam rękę na jego ramię mocno ściskając.
- Nie mamy takiej pewności! Przygotuj konia, wyruszamy do lochów królewskich! - przybyliśmy tam bez żadnej zapowiedzi, późniejsze wtargnięcie do więzienia to miało być jedynie preludium całej przygody.
- Z drogi! - charknęłam wówczas, gdy odpychałam głównego strażnika więzień. Podeszwa kozaków uderzała dosadnie o kamienne schody zatapiając swój brunatny odcień w obślizgłej, czarnej jak smoła mazi. Pochodnia zawieszona na nierówno postawionej ścianie oświecała drogę, zapraszała do jamy zła. Zapach doszedł aż tutaj, pokonał kilkanaście drzwi, kilka pięter oraz moją, wewnętrzną, psychiczną barierę.
- Nie ma Pani Generał nakazu! - wydarł się biegnąc za mną - to naruszenie prawa! Powiadomię...- ten ostry ton spłonął zamieniając się w cichy jęk w sekundzie, kiedy odwróciłam się napięcie w jego kierunku.
- Proszę bardzo, ale wpierw powiedz Królowi, że dopuściłeś, aby mag wam uciekł sprzed nosa!
- Co? - ostrym ruchem pociągnęłam za klamkę i nie myliłam się, zza drzwiami czekała pusta cela... Wraz z uspanymi żołnierzami - masz mi coś do powiedzenia?
- Ale... To niemożliwe!
- Wiesz co jest niemożliwe? POTWÓR pojawiający się znikąd na balu! - złapałam za marne szmaty przyciągając do siebie tą tępą gębę - naraziłeś całe miasto na zagładę! Wynocha, nie ma tutaj dla Ciebie miejsca - zdarłam ze ręcznie szytego munduru odznakę. Jego tęczówki drgnęły o mało nie zalewając się łzami. Odszedł bez słowa nie mając odwagi spojrzeć na mnie ponownie.
- Pani Generał...- jeden z jego podwładnych złapał mą dłoń klękając - błagam proszę cofnąć swe słowa, ukarać w jakiś możliwy inny sposób, ale nie w ten! - drżał, wziął głęboki wdech przed kontynuacją - Szef Agnus poświęcił całe swe życie dla Królestwa... Stracił prawe oko w bitwie pod Kwaterą Główną... Codziennie daje nam przykład jak walczyć o swoje z uśmiechem, jego córka... Jest bardzo chora potrzebuje pieniędzy na leczenie... Proszę, błagam o jeszcze jedną szansę! - kątem oka zerknęłam na stojącego w drzwiach mężczyznę, liczne blizny, już dawno zagojone na twarzy pokazują ciężką wędrówkę jego duszy. Chusta na prawym oku zdobiona wyraźnie domowym haftem, zapewne jego żona po mozolnej pracy robiła go w nocy, z miłości...
- Skoro ma córkę to chciałby, aby żyła w bezpiecznym, spokojnym kraju, nieprawdaż? Co, gdyby na tym przyjęciu była ona? Jaka byłaby reakcja na te wskroś do szpiku kości przerażone ciało? Po drugie nie obchodzi mnie prywatne życie armii, walczymy o sprawiedliwość, więc sami wobec siebie tacy bądźmy.
- Ale... - ciągnął chłopak, jednakże winowajca mu przerwał bezsilnym głosem:
- Przestań Canis... Pani Generał ma rację - młodzieniec wstał a łzy spłynęły mu po policzkach - teraz to ty zajmiesz moje miejsce, nie popełnij tego samego błędu a wtedy zgodzę się na wasz ślub... - odparł - przepraszam Pani Generał - rozegrała się właśnie kolejna przygnębiająca scena, ukazująca trud życia a zarazem nie złamane zasady, me serce drgnęło, ale szybko utonęło w nicości.
- Co teraz Pani Generał? - nie rośnie tam Aksamitka powiadasz? Me kąciki ust drgnęły przeobrażając się w złowieszczy uśmiech
- Zapewne już dawno zmierza do swej wylęgarni, Nover! Zwołaj zebranie zarządu, kod czerwony! A! Niech na spotkaniu pojawi się najlepsza zielarka w kraju...
- Zielarka? Przecież Król... - wszelkie zawody powiązane swego czasu z magią, eliksirami są w oczach władcy czymś plugawym. Nie jest to prawnie zakazane, ale zielarki przez społeczeństwo są prześladowane.
- Wykonuj moje polecenia, ja idę do Króla - spotkanie z Królem dla każdego to igranie z ogniem, niczym ruletka, czy trafisz na dobry bądź zły moment. To notoryczna gra w szachy, zły ruch a giniesz. Trzeba być sprytnym jak lis a jednocześnie potulnym jak baranek. Dopasowywać się jak kameleon równocześnie będąc sobą. To wykraczało poza kompetencje normalnej osoby, chyba, że było się mną. Ja rozpracowałam króla już dawno temu, a przynajmniej mi się tak wydawało. Akurat wkraczając na główną drogę do komnaty minęłam nałożnicę, przełknęłam ślinę, bo nawet i ja miałam coś czego się bałam. Każdy z nas ma swoją ciemność, która go przeraża.
- Przyszłam na spotkanie z Królem, Generał Leona Auclair - odparłam służce czuwającej przed wejściem.
- Nasz Pan nie miał w planach przyjmować dzisiaj gości...
- Przekaż, iż to pilne - niższa o głowę dziewczyna przeklęła pod nosem po czym zniknęła za wrotami. Pierwsza reguła: jeśli ktoś ze służby wróci po 5 sekundach to odpowiedź jest twierdząca, po 10 sekundach odmowa a 15... Trzeba posprzątać krew - 1...2...- oddech uwiązł mi w gardle- 3...- w obecnej chwili każda sekunda była na wagę złota- 4...5
- Proszę wejść- pod baldachimem, na aksamitnej pościeli ogniste kosmyki wystawały
- Tylko ty Leono masz odwagę przyjść bez zapowiedzi, wiesz? - włosy przykryła kołdra natomiast znane, kocie, zielonkawo-szare oczy wbiły we mnie swoją uwagę- pięknie dziś wyglądasz, czy to szminka? - pozostał mi ślad po makijażu? Otarłam wargi wierzchem płaszcza dygając - odkąd Cię znam chyba po raz pierwszy widzę na Twej buzi makijaż... Nieważne, po co przyszłaś? Cóż to za istotna sprawa niecierpiąca zwłoki?
- Doszło do incydentu... - puchata jak chmurka kołdra opadła bezwładnie na podłogę a zupełnie nagie ciało władcy wyszło na spotkanie ze mną, odziało jedwabisto purpurowy szlafrok. - na przyjęciu organizowanym w zamku zachodnim wtargnęło monstrum... Ma prawdopodobnie związek z tamtejszym magiem, którego Król kazał oszczędzić. Pierwszy raz widziałam coś takiego... A to nie koniec, owy czarownik uciekł... - spokojnie wziął do ręki cygaro delektując się używką.
- Co z tym potworem?
- Spacyfikowany...
- A co z gośćmi? - powolnym krokiem podszedł do szafki leżącej tuż obok mej sylwetki.
- Na szczęście obyło się bez zgonów, są zdrowi...
- Czyli wróg pokonany, ludzie żyją... W czym problem? - czy pominął cały fragment o zniknięciu maga?! Zacisnęłam mocno pieści, robiłam tak zawsze, gdy gniew przejmował stery.
- Przed całym balem, rozmawiałam z tym czarodziejem. Mam poszlakę, gdzie może istnieć kolejne wysypisko magii... Podobno to miejsce, gdzie nie rosną Aksamitki - przechylił głowę w bok marszcząc brwi - proszę o dołączenie do dzisiejszych obrad i zgodę na wyruszenie z wojskiem w pościg. Ten magiczny ktoś na pewno wraca do swej osady, jeśli go dogonimy odkryjemy kolejne skażone tereny. Czuję, że te miejsce to coś o wiele większego niż widzieliśmy dotychczas. - wolałam pominąć fragment o tym, iż ogr potrzebuje magii, aby na pewno umrzeć.
- Nie masz dowodów, to jedynie słowa jakiegoś stworzenia... Narażenie całego wojska na bezcelową misję... - przymknął powieki nucąc znaną mi melodie - wiesz, dlaczego nazwałem Cię Leoną kiedy pierwszy raz Cię ujrzałem? - nie każda kobieta może zostać Generałową armii, w sumie jestem obecnie jedyną. Wpadłam na króla przypadkiem, tak jakby los już to dawno zaplanował - kiedy zamiast ulegnąć złapałaś gołymi dłońmi ostrza miecza twoje oczy wręcz płonęły. Nie bólem a furią, pomimo wycieńczenia podróżą miałaś siłę walczyć. Patrzyłaś prosto w me oczy bez cienia lęku. Ujrzałem pierwszy raz w kobiecie: zaciętość, dumę, ambicję, ale przede wszystkim urodzoną zwyciężczynie. Leona pochodzi od lwa, króla dżungli, przez głowę przeszła mi myśl, aby uczynić Cię właśnie królową - zamarłam pod ciężarem tego wyznania - potem jednak stałaś się zbyt cennym ogniwem, aby ograniczać Cię jedynie do tak bezsensownej roli, stłumiłbym wtedy ten żar. Z bólem serca zmieniłem koncept i oto przede mną stoisz, jedyna kobieta, której nie tknąłem, jak zakazany owoc. Ufam Twej intuicji, rób, jak uważasz...- często to powtarzał, czułam, widziałam, jak mnie faworyzuje, ale za każdym razem te wyznanie przyprawia mnie o ból, niepewność i panikę.
- Jest Król zbyt łaskawy wobec mnie, dziękuje...
- Jesteś mą prawą ręką, nie zawiedź mnie... - miałam już wyjść, jednakże pewna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Czy mogę ośmielić się i zadać jedną dziwne pytanie? - nieoczekiwanie oparł głowę o ścianę, na której umiejscowione były drzwi skracając nasz dystans do minimum, jakbym została zamknięta w klatce.
- Śmiało
- Dlaczego rozkazałeś oszczędzić tego maga, czy przyświecał temu wyższy plan? Chciałabym zrozumieć... - te tajemnicze oczy wędrowały wzrokiem po mojej twarzy, centymetr po centymetrze analizując. Te pytanie nie przypadło mu do gustu, wszelkie figlarne iskierki zgasły ustępując ponurej zagadkowej aurze. Tak jakby zdenerwowało go to, że zaczęłam myśleć. Wychylił dłoń strzepując z mego ramienia pył, dreszcz przeszedł mi po plecach z uwagi na sytuacje, nigdy przedtem aż tak zbytnio się ze mną nie spoufalał.
- Mówiłaś, że wierzysz w moje ideały, że będziesz robić wszystko co każe...- przejechał palcem po mym ubraniu począwszy od barku po dłoń, którą ujął - nie zauważyłem nawet momentu, od którego zaczęłaś poddawać analizą me rozkazy
- To nie tak Panie - przerwałam - ja... - mam wątpliwości...
- Spokojnie - przełamał tą nerwową atmosferę śmiechem - dlatego Ciebie wybrałem. Wszyscy wokół potakują na każde moje słowo, jak marionetki... Zero własnej inwencji, dziękuje - posłał mi uśmiech, jednakże... Nie dosięgał on jego oczu. Fałsz... Nie puszczał mojej ręki, czułam jego ciepło, ten dotyk parzył, ale nie miałam odwagi, aby zrobić krok w tył - jak złapaliśmy to coś to on nie był sam, niestety jego kompan uciekł, więc uznałem, że jeśli damy mu przeżyć to ten drugi wróci, aby go uratować i złapiemy oboje. Nie chciałem mówić, iż to pod moim dowództwem, króla, nasz wróg tak po prostu zbiegł - oparł plecy o drzwi unosząc wzrok ku górze - rebelianci tylko czekają na mój zły ruch, aby dokonać zamachu, to stresujące... - ten z pozoru zimny jak lód człowiek chowa również ciepłe serce, emocje, strach jak każdy z nas. Jak ja mogłam podejrzewać go o takie okrutne działania - jesteś jedyna, która zna prawdę. Powinienem Cię zabić - parsknął śmiechem.
- Nikomu nie powiem... - wyszeptałam
- Wiem - nosił na swych barkach zbyt dużo, stracił rodziców tak młodo, jak ja... Kompletnie dwa inne światy a jednak tak podobne historie. Zaczął dzierżyć berło wówczas, gdy ono było większe od niego samego a teraz stoi przede mną, sam siebie wychował na władcę, którego każdy podziwia i pragnie za nim iść. Wszyscy mamy na swoim ciele blizny, dowody naszych ,,zbrodni" albowiem nic co uczynimy nie odbije się bez echa, jakbyśmy byli ulepieni z modeliny, wszędzie widać ślady palców - czy masz jeszcze jakąś sprawę?
- Nie Panie...- odparłam a on odsunął się abym mogła wyjść z pokoju. Złożyłam pokłon i ruszyłam dalej, prosto do sali obrad w której prawie każde krzesło było zajęte. Nover idealnie sobie poradził z zadaniem, jak zwykle...
- No nareszcie Pani Generał raczyła się zjawić, przypudrowanie noska aż tyle zajmuje czasu? - jak ja nienawidzę konsultować decyzji z tą zgrają szowinistycznych staruchów. Zadarłam nosa zajmując miejsce tuż przy fotelu samego władcy, znam swoją wartość i żaden emerytowany polityk albo doktor, który tylko z papierka jest doktorem będzie mi dyktował warunki i oczerniał w biały dzień. To dzięki mnie jeszcze siedzą żywi, bo gdybyśmy funkcjonowali pod ich dyktando to dawno te państwo by upadło - kazałaś się nam tutaj zgromadzić pod pretekstem kodu czerwonego a teraz nie dość, że przychodzisz spóźniona to siedzisz patrząc w książkę... O botanice?! Jakbyś nie wiedziała mamy ogrom obowiązków...
- Tyle obowiązków, że zdążyliście tu przyjść w przeciągu 10 minut? - rzuciłam gładko przerzucając kartki - radzę się trochę zrelaksować, bo przy Pana wieku taka dawka gniewu może skutkować szybkim zawałem - piłeczka odbita. Skoro ty używasz płci jako karty przetargowej to nic nie stoi na przeszkodzie abym ja nie skorzystała z równie ,, mądrych" uwag. Mężczyzna, profesor, co ja mówię doktor habilitowany medycyny z którym miałam przyjemność rozmawiać przypominał aktualnie czerwonego pomidorka świeżo zerwanego z sadu.
- Ty... Mała...
- A poza tym puder to znalazłam w torebce twojej córki, którą ostatnio moja kompania zatrzymała bo jak to określili : ,,wykazywała zbyt dużą euforię"... Może powinieneś kupić jej nowy puder bo ten miał zbyt biały odcień, nie pasujący do oliwkowej skóry...
- Sugerujesz, że...- z kłótni wyrwał nas król, który właśnie wkroczył do pomieszczenia. Mogliśmy wreszcie rozpocząć, przedstawiłam po krótce sprawę, razem z zebranymi pochyliliśmy się nad mapą kontynentu aby spróbować zlokalizować tereny, które z jakiś przyczyn nie miały warunków do rośnięcia aksamitek.
- To jak szukanie igły w stogu siana, równie dobrze ten mag mógł Ci to powiedzieć jako podpuchę - żachnął się - Panie ta cała sytuacja brzmi absurdalnie...
- Dlatego poprosiłam o przyprowadzenie zielarki...- rozległy się odgłosy niezadowolenia, nasz główny prowodyr wszelkich spięć nie mógł wytrzymać, aby nie dodać swoich pięciu groszy:
- Znieważasz świętość naszych spotkań, Panie przecież od dawien dawna wiadome jest, iż zielarki blisko współpracowały z istotami magicznymi które dostarczały im potrzebnych surowców.
- To stek plotek, zero dowodów... Przypominam, że kiedyś sama medycyna, leki były opisywane jako dzieło magii, że organizm sam powinien się wyleczyć a słabe osobniki mają umrzeć - warknęłam. Król westchnął przerywając nam tą prywatę:
- Proszę wpuścić tą dziewczynę - płomienne loki spowite zielonym kapturem jako pierwsze rzuciły mi się w oczy, szmaragdowe tęczówki urzekające swym pięknem i wyraziście sine usta ułożone w promienny uśmiech - godność?
- Zwą mnie Gruisanna Panie - kobiecy głos zwiewnie wybrzmiał, jak gdyby wiosenny wiatr wpadł przez okno. Machnął ręką, aby pochyliła się nad rozłożone mapy.
- Panie przecież...- próbował przerwać nasz opozycjonista, jednakże na próżno. Dziewczyna stąpając bezszelestnie wykonała kilka kroków, aby zerknąć na długi stół.
- Czy wiesz, gdzie w obrębie tych terenów nie rosną Aksamitki?
- Tam, gdzie umarło przeznaczenie...- szepnęła.
- Proszę? - zapytałam nie umiejąc ustać na miejscu- mogłabyś jaśniej...
- Powiada wicher i szepcze strumień rzeki o znaczeniu Aksamitek, kwiatów świata... Rośliny matki ziemi, czysta esencja czegoś nieuchwytnego, zwanego ,,przeznaczeniem".
- To wariatka - kaszlnął zmizerniały staruszek a ja posłałam mu piorunujący wzrok.
- Wyrastają tam, gdzie doszło do spełnienia się kolejnego niezmiennego przeznaczenia... A więc umarły tam, gdzie decyzję wszechświata zostały naruszone, znieważone przez kogoś kto postawił się swemu napisanemu już przed wiekami życiu...
- To jasne, nienaturalna magia, która walczy ze światem - mruknęłam - to, gdzie mamy szukać? - podwinęła rękaw ubrania ujmując pióro, skupiła myśli i zaczęła malować mówiąc:
- Przemierzyłam cały ten kontynent i tylko na jednym terenie zawieje pachniały zbyt czysto, świeżo... To będzie gdzieś, gdzie Pańska armia walczyła i przegrała z nieznanych przyczyn... Proszę pomyśleć o takiej sytuacji... Chcę coś sprawdzić. - doskoczyłam do niej wracając wspomnieniami do walki na wzgórzu Tizoca. Wszystko wskazywało na zwycięstwo, ta nieprawdopodobna porażka wreszcie znalazła wytłumaczenie.
- Tutaj, te wzniesienie...- odpowiedziałam przyprawiając ją o błysk w oku.
- Tak jak sądziłam, o tu - las położony za tym terenem, nigdy się tam nie zapuszczałam i może to był błąd.
- Panie mogę przygotować armię i wyruszyć jak najszybciej? - Król przejechał palcem po znaku na mapie jakby coś sobie przypomniał, jego cera zazwyczaj oliwkowa teraz przypominała śnieg.
- Tak, droga wolna. Masz moją zgodę - wymamrotał każąc się pospieszyć. Wreszcie czułam, iż jestem blisko, wewnętrzny głos podpowiadał: ,,to jest dobra droga!". Pomyśleliby inni, iż działaliśmy zbyt impulsywnie, bez planu, ale to nieprawda. W kufrze, na samym dnie już od dawien dawna przygotowywałam z mym strategiem taką ewentualność. Gdybaliśmy co byśmy zrobili jakbyśmy złapali tak silny trop i opłaciło się, wyciągnęłam dziennik biegnąc do grupy. Na szczęście konie stały już wyspane i napojone przy głównej bramie. Te czynności mignęły jak spadająca gwiazda, ledwo pamiętam, jak zebrałam armię, wytłumaczyłam plan ataku, jak spakowaliśmy potrzebne rzeczy i zabraliśmy broń. Zmysły orzeźwił zimny wicher towarzyszący przy jeździe na koniu. Tylko otwarte ośnieżone pole i pędzące rumaki, odgłos kopyt dodawał mi energii. Z prawej strony Nover a z lewej Quodara, oboje wyraźnie skupieni na drodze, ja również trzymająca mocno lejce kreowałam w głowie różne wersje wydarzeń, aby nic nie zdołało mnie zaskoczyć, aczkolwiek... Opady śniegu nasilały się z minuty na minute tak jakby nawet pogoda była przeciw nam.
- Drzemie w nas ogień, stopimy każdy lód - pomyślałam wjeżdżając na wzgórze, panowała cisza, zbyt wielka głuchota. Do mych uszu dochodził jedynie oddech kompanii, w sumie skąd mieliby wiedzieć o naszym przybyciu, to miało mieć charakter niespodzianki, w głębi sądziłam, iż ktoś będzie na nas czekał. Złapałam mój medalik odmawiając modlitwę, wierzyłam w naszą siłę, ale nie w fakt czy przeżyje. Na samym czubku szczytu stała kaplica owita okrągłym podwyższonym, kamiennym podłożem, wówczas, gdy mój wierzchowiec na stąpnął na jak to oni powiadali ,,świętą" ziemie coś gruchnęło. Pierwszy sygnał, prawie niesłyszalny szmer zaświstał z lasu wynurzającego się z mgły na dole.
- Ja Generał armii, reprezentant naszego władcy Serpensa przybywam, aby złożyć wam ofertę: albo się poddacie i nam oddacie albo... Zmusicie nas do użycia przymusu. Ci co chcą mieć szansę na przeżycie mogą wystąpić z podniesionymi rękami - brak odpowiedzi, tylko liście drgnęły tak jakby ktoś nas stamtąd obserwował.
- PANI GENERAŁ! - ryknął Nover w sekundzie, gdy znikąd bielutki koń mignął mi przed oczami wraz z właścicielem, który zagroził mej szyi mieczem. Zamiast obserwować całe otoczenie zrobiłam najprostszy błąd. Śnieżna zbroja zdobiąca od stóp po twarz zakrytą maską błyszczała jakby została wykonana z płatków białego puchu. Za nim przybyli kolejni równie zamaskowani, jaki był odważny, śmiał stanąć ze mną twarzą w twarz, w odległości kilku centymetrów?! Moja prawa ręka zdążyła odbić cios w mym kierunku, ale zdawałam sobie sprawę, iż on i tak by mnie nie zabił, to na razie miało być ostrzeżenie. Czarne kruki przeleciały nad naszymi głowami skrzecząc w niebogłosy.
- Czyli jednak wybieracie walkę? - syknęłam wyciągając broń - proszę bardzo, ale żeby, że nie ostrzegałam. DO ATAKU! - bitwę uważam za otwartą. Wbiłam wzrok w mojego wroga, zorientowałam się, iż każdy miał szare oczy, czyżby to czar. Aż tak im zależało na trudności z identyfikacją? Obie strony uniosły środki bojowe ruszając, ja sama uniosłam miecz robiąc zamach, niestety z marnym skutkiem. Mój oponent robił świetne uniki, ale równie niecelne ataki. W całym chaosie dziejącym się w tle ja skupiłam każdy neuron na nim, pragnęłam go zabić. Coś we mnie pękło i z jak największą precyzją szłam cios za ciosem. Wreszcie trafiłam jego ramienia rozcinając pancerz, cóż za mizerny materiał. Widziałam kątem oka jak jego wojsko słabnie, dlaczegoż nie używają magii? Widziałam jak ledwo operują mieczami, więc o co chodzi? - PCHAJCIE DO PRZODU! - zawołałam prąc jeszcze mocniej, wygraną miałam na wyciągnięciu ręki, wystarczyło tylko dosięgnąć ją palcami. Pochyliłam głowę do przodu, aby uniknąć bliskiego poznania z jego bronią. Przytuliłam konia, wtem nieoczekiwanie poczułam mocne uderzenie w plecy, na szczęście chronił me życie kirys wykonany z porządnego materiału, ale i tak nie wiem jakim cudem odczułam ból. Zacisnęłam zęby, smak metalicznej krwi opłynął moje podniebienie, ale krew nie spłynęła.
- Poddaj się - szepnął - po co to wszystko? - jakby zatrzymał czas, wszystko zwolniło niczym w śnie.
- Nigdy...- wycedziłam.
- Jesteś zaślepioną marionetką - skwitował- sama odrzuciłaś moją propozycję, żeby nie było ja ostrzegałem - czy on właśnie wykorzystał moją własną groźbę przeciwko mnie?! - zabijacie niewinnych ludzi, bo są inni niż wy... Kto tu jest potworem?
- Niewinnych? Zabicie niewinnego ojca na oczach jego córki nazywasz niewinnością? - wyrwałam nawet nie wiem czemu? Dawne, wypłukane przez łzy wspomnienie odblokowało swe istnienie.
- Co? - wykorzystałam ten jego szok i szybkim susem wbiłam miecz w jego klatkę piersiową. Niesamowicie silny zapach krwi popłynął wraz z powiewem, jego ciało zachwiało się jak szmatka na wietrze. Ta szarość tęczówek zgasła, nagle coś w mym sercu drgnęło, zgaszone ognisko rozbłysło. Rozwarł usta mając lecieć do tylu, lecz on resztkami sił wyciągnął dłoń łapiąc za mój kołnierz od płaszcza. Chwyciłam lodowate nadgarstki starając zrzucić go ze skarpy, przy której staliśmy, jednakże on z głębi duszy wyciągnął ostałą energię.
- EJ! Nover! - krzyknęłam, ale huragan zagłuszył mój głos. Nastała prawdziwa śnieżyca sprawiając, iż prawie nic nie widziałam w odległości paru metrów. W tej szamotaninie w końcu poleciał prosto na dół w kierunku lasu... Wraz ze mną, ponieważ tuż przed upadkiem powiodło mu się mnie przechylić i złapał za coś co należało do mej pięty Achillesa, medalion... - NOVER! AVIS! - sturlałam się ze szczytu otulając swe zwłoki w ogromnie gruby śnieżny koc. Przymykałam i otwierałam oczy wołając do siebie, aby wstać. Łokciami wygramoliłam swą osobę na powierzchnie, aby nie udusić się pod tą zaspą. Ledwo czołgałam swymi kończynami, przeszywało mnie niewyobrażalne zimno, które paraliżowało ruchy- HALO! POMOCY! - łkałam tracąc przytomność. Moja podświadomość zapisała na mózgu jeszcze jeden widok: mały sztylet ozdobiony podobizną węża oraz słowa: ,,na każdego przyjdzie koniec, teraz przyszedł twój" po czym odpłynęłam do krainy ciemności i zabijającej ciszy.

Lwia AksamitkaWhere stories live. Discover now