Rozdział trzeci

818 98 338
                                    

Po zakrapianym wieczorze z Huncwotami pobudka o siódmej rano jawiła się Amelii niczym najgorsza katorga.

Ostatkiem sił wyczołgała się z łóżka i machnięciem różdżki wydobyła z szafy jedną z czystych, urzędniczych szat. Ubrała się pospiesznie, podkręciła zaklęciem rzęsy, a gęste, ciemne włosy zwinęła w ciasny kok tuż nad karkiem. Z mieszkania wybiegła kilka minut przed ósmą o łyku kawy i dwóch kęsach znalezionej w lodówce kanapki.

Dzień w Ministerstwie Magii dłużył się jej niesamowicie, w dodatku czuła się wyjątkowo roztargniona i niewydajna. W duchu dziękowała losowi, że Ogden wyjechał, bo jej praca nie przyniosła dzisiaj żadnych rezultatów. Przez cały poranek studiowała zaklęcia rzucone przez Syriusza, doskonale rozpoznając każdą akcję Zakonu. Nikt o zdrowych zmysłach nagle wieczorem nie wpadłby na pomysł użycia dziesięciu Drętwot, kilku Protego, Expelliarmusa, Impedimento, Diffindo i jeszcze paru innych, typowo pojedynkowych zaklęć. Nie mogła ich zataić, bo Crouch posiadał identyczną kopię w swoim gabinecie.

Zrezygnowana, postanowiła wrócić wcześniej do mieszkania.

Otworzywszy drzwi, w policzki chlasnęła ją gęsta, cuchnąca chmara seledynowego dymu. Zdjęła ją zaklęciem, zamachała dłońmi nad twarzą i zmrużyła piekące powieki, by wyostrzyć nieco zmysły. W oddali zauważyła Syriusza, który stał swobodnie pośrodku kuchni i mieszał w najlepsze w największym kociołku, jaki kiedykolwiek dane było jej ujrzeć na oczy.

— Coś dziś wcześnie wróciłaś! — zawołał na powitanie.

— Co tu się...? Czy to jest eliksir wielosokowy? — zapytała, z niedowierzaniem wpatrując się w ogromny, mosiężny kociołek, z którego co jakiś czas buchały kłęby oparów. Patrząc po rozmiarach naczynia, musiał być to największy dostępny rozmiar ze sklepu Madame Potage.

— Uprzedzałem rano, że będę go robił. — Uśmiechnął się niewinnie i zamieszał chochlą w wywarze. Amelia ściągnęła usta, zastanawiając się, pomiędzy którym z dwóch łyków kawy, które zdążyła rano pociągnąć, Syriusz wspomniał jej o eliksirze. — Nie masz żadnych sąsiadów, prawda?

— Na tym piętrze nie. Po co ci tego aż tyle? — Podeszła do blatu i nabrała lekko powietrza. Gryząca, kapuściana woń mieszanki od razu uderzyła ją w nos.

— Dumbledore mnie poprosił. Powiedział, że przyda się też Zakonowi.

Amelia wycelowała koniec różdżki w kuchenny okap i bez słowa transmutowała go w potężną, szklaną banię zasysającą opary. Wąski syfon podjął pracę natychmiast — skutecznie wyłapał zawisłe pod sufitem serpentyny dymu i wirowym ruchem wciągnął je do środka, doprowadzając jej kuchnię do stanu, w którym możliwe było ścierpieć w niej dłużej niż piętnaście sekund.

— Niezłe znasz zaklęcia — pochwalił ją, wpatrując się w syczącą nad jego głową banię. — Może chcesz mi z tym pomóc? — Wskazał na piętrzący się na blacie bałagan. — Zdążyłem dodać dopiero połowę składników.

— O nie, odpadam — odmówiła naprędce, po czym obróciła się w kierunku sypialni z zamiarem szybkiej przebieżki do drzwi. Plan w postaci zabunkrowania się w czterech ścianach pokoju aż do jutrzejszego poranka wydał się jej nagle opcją niezwykle kuszącą. — Jestem wykończona.

— Jedna mała pomoc. — Spojrzał na nią błagalnie wzrokiem małego szczeniaczka, a Amelia zaklęła w duchu, bo małym szczeniaczkom nigdy, przenigdy nie potrafiłaby odmówić. — Potrzebuję tylko, żebyś skroiła mi ślaz, bo czas mnie goni i muszę się już zająć muchami siatkoskrzydłymi.

Zerknęła na powierzchnię kuchenki. Faktycznie, z małego, żeliwnego kociołka z muchami ulatniał się już dym — z każdą sekundą coraz bardziej zwarty, smolisty i prószący obficie okruchami sadzy na obwodzie palnika. Dotąd ledwie wyczuwalny zapach spalenizny przybrał na intensywności.

Coś się kończy, coś się zaczyna • Syriusz BlackWhere stories live. Discover now