Rozdział 1

1.1K 98 21
                                    

Archer

— Kelly, zaraz się spóźnimy!

Biegałem po kuchni i zbierałem książki mojej jedenastoletniej córki. Wrzucałem do plecaka jak leciało. W tym momencie dziękowałem mojej mamie, że przygotowała dziewczynkom drugie śniadanie. Sięgnąłem po czerwony pojemnik z kanapkami i już miałem spakować, kiedy Andy, moja najstarsza córka, wyjęła mi go z dłoni.

— To mój, tato. — Sięgnęła po niebieski i mi go wręczyła. — Ten jest Kelly.

— Dzięki — wymruczałem. — Sprawdzę co u twojej siostry, a ty zapnij Lily do fotelika. Czeka przed domem, a pickup jest otwarty.

— Nie ma sprawy. — wymamrotała i sięgnęła po swój plecak.

— Poczekaj. Czy ty masz na ustach szminkę?

— To tylko błyszczyk, Jezu.

— Wolę „tato", na miano Jezusa jeszcze nie zasłużyłem. Zmyj to, masz dopiero czternaście lat, Andy. — Westchnąłem przeciągle.

— Chyba nie mamy na to czasu, co? Kelly się guzdra, więc powinieneś to sprawdzić.

A potem wypadła z domu jakby się paliło. Kiedyś mogłem oszaleć przez tą dziewczynę. Przez wszystkie moje córki. Samotne wychowywanie czternastolatki, jedenastolatki oraz czteroletniego brzdąca, wcale nie należało do łatwych. Czasami przez to wszystko wariowałem.

Teraz także. Biegłem po schodach z jedną ręką przeciśniętą przez rękaw koszuli w kratę oraz z plecakiem w drugiej dłoni. Uderzyłem raz w drewnianą powierzchnię, po czym wszedłem do pokoju córki.

— Na litość boską, Kelly, jak zwykle!

Siedziała na łóżku i właśnie wciągała skarpetki, uśmiechała się przy tym niemal przepraszająco. Nie potrafiłem nic na to poradzić, że najbardziej na świecie kochała łóżko i zawsze należało się natrudzić by oderwać jej głowę od poduszki. Kiedyś myślałem, że umarła, bo przez dobre dziesięć minut nią potrząsałem a ona ani drgnęła.

— Jestem już prawie gotowa, nie krzycz.

— Jutro wstajesz o piątej. — Wytknąłem ją palcem. — A teraz pięć minut i widzę cię w samochodzie. Jeśli znowu zostanę wezwany z twojego powodu do pani dyrektor, i będzie mi mówiła, że nie powinnaś się ciągle spóźniać, to skończymy z budyniowym wtorkiem.

— Nie ośmielisz się! — sapnęła głośno.

— A chcesz się przekonać?

— No coś ty, nie.— Pokręciła głową. — Zrozumiałam, pięć minut.

Ubrałem do końca koszulę, zapiąłem guziki, zostawiając rozpięte jedynie dwa górne. Potem chwyciłem klamoty Kelly by zabrać je do samochodu i wybiegłem z pokoju rzucając córce ostatnie ostrzeżenie.

Normalnie nie byłem surowym rodzicem, ale odkąd musiałem radzić sobie z nimi praktycznie sam, od czterech lat, to więcej wymagałem, chociażby jakaś współpraca. Niby mama mi pomagała, mieszkała z nami, lecz nie chciałem jej za bardzo obarczać przez problemy ze zdrowiem, z którymi się zmagała. Zresztą takie proste rzeczy jak wstawanie na czas, to chyba miałem prawo by o to prosić. Andy i Lily dawały radę się szybko ogarnąć, natomiast Kelly to serio największy śpioch, jaki tylko chodził po tej planecie. Dzień w dzień ten sam scenariusz, a ona nie potrafiła się nauczyć. Zresztą ja też, jeśli już o tym mowa. Od dawna powinienem budzić córkę wcześniej, żebyśmy rano nie zachowywali się jak w gorącej wodzie kąpani. To cud, że udało mi się wziąć prysznic, a potem ogarnąć dwie z trzech moich córek.

Spętani przeznaczeniem. The Thomas Family #1/ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz