Prolog

1.6K 90 10
                                    

Jane

Od zawsze to uwielbiałam. Ten zastrzyk adrenaliny, przyspieszone bicie serca oraz pozorny strach, który powinien mnie ogarniać za każdym razem, gdy balansowałam na takiej wysokości. A jednak wcale nie odbierałam tegorocznej w ten sposób. Zamykałam oczy, przenosiłam się do zupełnie innej rzeczywistości, a na moją twarz wpływał uśmiech, który miał być pewnego rodzaju gwarancją. Wszystko będzie dobrze, Jane, tylko nie patrz w dół.

Ale wiecie co? Jako mała dziewczynka miałam piekielny lęk wysokości, niestety. Według mnie to ograniczało cholernie, więc chciałam się tego pozbyć. Mając czternaście lat wreszcie mi się udało i uważałam, że dopiero w tamtym momencie stałam się naprawdę kimś. Bo kiedy nic mnie już nie ograniczało, to po prostu rozłożyłam ramiona, stanęłam wyprostowana nad cholerną przepaścią i ruszyłam przed siebie. A pode mną widziałam ludzi. Ich przerażenie, jak również ekscytację. Widziałam dzieci przytulone do rodziców, które z jednej strony bały się, co by się mogło stać gdyby omsknęła mi się stopa, a z drugiej, były w pełni zafascynowane tym widokiem. Jedyne na czym się skupiałam to dwie fioletowe szarfy oplecione wokół śródręczy. I za każdym razem było tak samo. Za każdym razem porywała się na coś niebezpiecznego, ale to mnie kręciło. Nawet jeśli ryzyko upadku było wysokie, to starałam się o tym nie myśleć. Bo nieważne, że coś się mogło stać, zawsze mogło. Nawet jeśli ktoś prowadził zwykłe życie księgowego, mógł się zaciąć cholerną kartką papieru, a potem spaść ze schodów. Zawsze istniało ryzyko. A jeśli poddawaliśmy się, ponieważ jeden raz coś nam nie wyszło to... nie byliśmy warci by ludzie podejmowali ryzyko dla nas. I należało o tym pamiętać, bo tak właśnie wyglądała maksyma, którą osobiście głosiłam.

Do tego zawsze miałam przy sobie brata. Jane i Jeremy Forrester. Niesamowite bliźniaki.

A kiedy tego dnia skończyliśmy, byłam z siebie niesamowicie dumna. Zresztą nie tylko ja, ale cała nasza ekipa. Szef nawet otworzył szampana, jednego z tych droższych. Byliśmy przeszczęśliwi, i nawet jeśli padałam ze zmęczenia, to sen okazał się ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę.

Poczułam silne ramię oplatające mnie w pasie. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Jeremiego.

- Jak samopoczucie?

- Cudownie.- westchnęłam i nieznacznie odchyliłam głowę by mu się lepiej przyjrzeć.- Potrzebowałam tego świeżego zastrzyku adrenaliny, ale dzisiaj... przez chwilę myślałam, że mnie puścisz.

- Zapomnij. Widzisz to?- pokazał mi swoje dłonie. Szeroko rozłożył palce i nimi poruszył.- Te dłonie mają w cholerę krzepy i nie ma opcji by kogoś nie utrzymały. Do tego ty wyglądasz jak anorektyczka, więc to już w ogóle.

- Oh, przymknij się.- zachichotałam.- Nie masz czegoś do zrobienia?

- Tak. Muszę sprawdzić jak tam Cammi. Też się napracowała.

Cammi, moja bratowa, żona Jeremy’ego. Do tego psia treserka, pracująca z naszymi małymi, włochatymi pupilami. A kim byłam ja i dlaczego tak ciągnęło mnie do ryzyka? Na drugie pytanie nadal nie znałam odpowiedzi, ale co do pierwszego, to mogłam powiedzieć od razu. Jeremy i ja pracowaliśmy w cyrku jako akrobaci powietrzni. Fajnie, no nie? Do tego naszej trupie cyrkowej przewodził nasz ojciec, do którego i tak zwracaliśmy się per „szefie”. On był tym prowodyrem całego przedsięwzięcia, natomiast mama, nawet mając już to swoje pięćdziesiąt sześć lat, nie miała sobie równych w poskramianiu lwów. I właśnie taka była z nas rodzina, tak samo jak reszta osób występujących z nami w trupie. Też należeli do naszej rodziny. Jeździliśmy po świecie i występowaliśmy. A niedługo mieliśmy mieć ostatni przystanek, w naszym rodzinnym mieście, w mieście, gdzie miała początek nasza trupa. I mieliśmy również dłuższą przerwę, co nam się miało przydać. Nie pamiętam kiedy ostatnio nadarzyła mi się okazja na jakieś wakacje.

- Hej, Jeremy?- zatrzymałam jeszcze brata. Złapałam go za ramię.- Może wypijemy razem lampkę? Potem pójdziesz.

- Dobra, ale najpierw powinniśmy zdjąć te stroje. Już się do mnie lepi.

- Okej.- uśmiechnęłam się.- No to chodźmy, bo dziś wieczorem wracamy do domu.

Prosto do tego ostatniego na ten moment przystanku. Do Toronto w pięknej Kanadzie.



Hej, hej! No to lecimy z drugim tomem. I co myślicie? Długo myślałam co ta Jane powinna robić, ale na pewno musiała być ryzykantką, więc wyszedł... cyrk 😂. No to miłego czytania, mam nadzieję, że się spodoba.

Do następnego 🥰

W ogniu uczuć. The Thomas Family#2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz