Rozdział 1

984 87 7
                                    

Cole

- Już jest wszystko dobrze, mamo.- skrzywiłem się.- Nie krzycz, dobrze? Nie musisz się w ogóle martwić. To się zdarza przecież. Nic mi nie jest.

- Niemal zginąłeś!

- Właśnie. Niemal.- przewróciłem oczami, nawet jeśli nie mogła tego zobaczyć.- Przepraszam, ale chcę odpocząć. Poza tym Emily zaraz...

- Dlaczego od razu nie powiedziałeś?! Miałeś wypadek, Cole, a ja nie miałam o tym pojęcia. Byłeś tu cztery miesiące temu ostatnio, a miesiąc temu uległeś wypadkowi. Przez tyle czasu przebywałeś w szpitalu przez poparzenia, a ja nic nie wiedziałam.

- Nie chciałem cię martwić, mamuś. Wiedziałem jakbyś zareagowała. Ten wypadek... jestem strażakiem, takie ryzyko. Ale już jestem w domu i teraz kazali mi się kurować, więc to przymusowy urlop.- westchnąłem cicho, a czaszka zaczęła pulsować tępym bólem.- Chciałbym się położyć, naprawdę.

- Nie tylko ja jestem zła, Cole. Twoi bracia myślą to samo. Do tego Andy usłyszała jak rozmawiałam z Archerem i była przerażona. Bała się o ciebie, kochanie.

- Nic mi nie jest, żyję.

Nie dodałem tylko nic o tym, jak po tym wydarzeniu życie mi się posypało. Począwszy od tego, że teraz byłem przerażony. Głównie perspektywą powrotu do pracy, który musiał kiedyś nastąpić, i wejściem w kolejny ogień, ale również tym, o czym także mamie nie wspomniałem. O czym nie wiedział nikt z mojej rodziny i na razie chciałem to zatrzymać wyłącznie dla siebie. To moje sprawy, które chciałem jakoś ogarnąć, no i nie potrzebowałem żadnych reprymend. Umiałem sam się o siebie zatroszczyć. Nawet jeśli ten dzień... to wiele zmieniło, a ja nigdy nie czułem się tak, jak wtedy.

Większość pamiętam jak przez mgłę, ale jednak pamiętam. Przebłyski świadomości uderzające we mnie cholernie mocno. I twarz Basha, który był zaraz obok, który szedł za mną. Mieliśmy jeden cel. Wyciągnąć sześciolatka z płonącego, walącego się budynku. Spopielone ściany, tapeta odłażąca płatami, zwęglona podłoga, zgliszcza i wszystko w kawałkach. Zniszczone. Wystarczyła jedna, cholerna iskra by wzniecić ogień. Czteroosobowa rodzina. Mąż w pracy, więc nie przebywał wtedy w domu, a żona z małą córeczką na parterze, więc łatwa droga ucieczki przez taras. Tylko synek. Na piętrze, w swoim pokoju. Do tego nie rozszczelniony, więc z ograniczoną dostępnością świeżego powietrza. Bardzo mało czasu by go wyciągnąć. By miał szansę dalej żyć. A jednak musieliśmy to zrobić. Udało się, ale trafił do szpitala, gdzie musieli podać mu tlen. Dużo dymu w płucach. Jednak to Bash go wyniósł, a ja niemal tam utknąłem. Prawie umarłem w tym płonącym budynku, ponieważ coś... coś się wydarzyło. A jednak jakoś mnie stamtąd odtransportowali i trafiłem do szpitala. Miałem trochę poparzeń i co jakiś czas jeszcze kaszlałem ciężko, ale żyłem. To najważniejsze. Jednak poparzenia w niektórych miejscach miały pozostać, a także strach, który właśnie zaczynał mnie ograniczać.

A o czym takim jeszcze nie powiedziałem mamie? Po tym dniu osoba, która miała być przy mnie już zawsze, po prostu odwróciła się na pięcie i nawet na mnie nie oglądała. Emily zwyczajnie zostawiła pierścionek zaręczynowy, stwierdziła, że zmieniła zdanie i mnie zostawiła. Więc miałem teraz swoje cztery ściany dla siebie, gdzie obecnie chciałem się zamknąć. I nie chciałem by ktokolwiek wchodził mi tu z buciorami, ponieważ potrzebowałem odsapnąć. Nieco zwolnić z własnym życiem, które do tej pory pędziło po torach jak rozszalały pociąg. Teraz może wreszcie miałem czas by trzymać się bezpiecznego terenu. Tylko wielka szkoda, że dopiero takie drastyczne wydarzenie mi to uświadomiło. Niektórzy mogliby stwierdził, iż przesadzałem, ale to nie oni weszli do płonącego budynku. To nie oni próbowali się stamtąd wydostać, myśląc cały czas o tym, by wydostać stamtąd dziecko. Już raz miałem sytuację podobną, ale wtedy się nie udało. Dziewczynka zginęła, a ja długo nie potrafiłem do siebie dojść. Byłem rozbity psychicznie. W każdym znaczeniu słowa „rozbicie”. Pozbierałem się z cholernym trudem, lecz dałem radę. Jakoś.

W ogniu uczuć. The Thomas Family#2 Where stories live. Discover now