3. Chciałabym ci znowu zaufać.

817 33 10
                                    

Chciałabym zadedykować ten rozdział wszystkim moim czytelnikom. Dziękuję wam za to, że ze mną jesteście i dalej chcecie przeżywać tą historię, którą wspólnie tworzymy<33

Przerażona pędziłam do domu, ile sił miałam w nogach. A w głowie rozbrzmiewał roztrzęsiony głos mojego przyjaciela. Nie chciałam, aby powróciły zdarzenia z tamtej feralnej nocy, bo miałam świadomość, że już wtedy nic nie będzie takie same. Nawet nie myślałam o rozmowie z Zack'iem, ponieważ teraz liczył się tylko Noah. Po drodze dzwoniłam do Bri, lecz nie odebrała. Podobnie mój ojciec. Czyli Anderson liczył tylko na mnie i nie mogłam go zawieść. Płuca odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam wrażenie jakby płonęły żywym ogniem, dlatego musiałam zatrzymać się na chwilę. Przysięgam, że nie miałam już sił, jednak znów pobiegłam przed siebie, byle tylko zdążyć na czas. Czułam się fatalnie, ale nie śniło mi się zatrzymywać, inaczej to by mnie już na zawsze dręczyło.

– NOAH! – wydarłam się, wchodząc do swojego pokoju przez okno.

Liczyłam, że jeszcze nie było za późno. Zastałam przyjaciela w toalecie pochylonego nad umywalką. Od razu na jej brzegu dostrzegłam białą, prawie idealną kreskę. Anderson nawet na mnie nie spojrzał, a w dłoniach trzymała zwinięty banknot.

– Nie, błagam... – podbiegłam do bruneta, pchając go na ścianę i przywarłam do jego klatki piersiowej, jakbym już nigdy miała go nie puścić. – Powiedz, że nic nie wziąłeś? – powiedziałam nieco ściszonym głosem, ponieważ żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Jakby w krtań wbijano mi miliony ostrzy.

– Ja chciałem... – łkał. Po raz kolejny przy mnie płakał, co jeszcze bardziej rozrywało mi serce. – Nie powinienem, nie mogłem tego zrobić...

– Wiem, wiem – jeszcze mocniej przycisnęłam Andersona do siebie, a on wtulił twarz w moją szyję. Kamień spadł mi z serca, gdy powiedział, że nie był w stanie niczego zabrać.

Nie chciał zrobić kroku w tył, za co ogromnie go podziwiałam. Był to pierwszy raz od kilku miesięcy, więc i tak trzymał się nieźle. Potrzebował tylko wsparcia z mojej strony. Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo obwiniałam się za to, że nie było mnie teraz w domu. Mogłam być gdziekolwiek i nie zdążyć na czas. Ten scenariusz również przemknął mi przez myśl, lecz wolałam odepchnąć go w najciemniejszą otchłań mojego umysłu.

– Jak ty ze mną wytrzymujesz? – przemówił po jakimś czasie. Miedzy łzami rozbrzmiał też śmiech. Promień słońca jak zwykle go nie opuszczał. Sprawiło to, że i ja się rozryczałam i nie miałam pojęcia, czy był to smutek czy szczęście.

Być może wszystkie emocje, które już od dawna we mnie siedziały.

– Masz moje słowo, że zawsze wytrzymam, jeśli i ty dasz radę? – odsunęłam się, spoglądając w jego zaszklone oczy i wyciągnęłam mały palec w jego kierunku. Była to na pewien rodzaj nasza przysięga, której nigdy nie mogliśmy złamać.

– Zgoda – szczerze uśmiechnął się w moją stronę i również wyciągnął palec. Wtedy poczułam, że jeszcze go nie straciłam. Wciąż był moim najlepszym przyjacielem.

– Tylko proszę, nie wprowadzaj się już nigdy więcej do mnie, bo nie chcę współlokatora mając pięćdziesiątkę na karku – zażartowałam, na co obaj się uśmiechnęliśmy.

– Wiesz ty co, czuję się urażony – teatralnie złapał się za serce. – Myślałem, że razem zapiszmy się na wieczorki salsy i będziemy podrywać jakiś staruszków, dokarmiających gołębi.

– Chyba oszalałeś? Zero gołębi i tańcy – zapewniałam go surowym tonem, jednak nie brzmiał on zbyt srogo. Zdecydowanie zbyt poniosła go wyobraźnia.

Let's Play With Life Where stories live. Discover now