Pet

4 0 0
                                    

  -Czyli mówisz, że na imię ci Edward i jesteś rudym kotem?- zapytał po raz któryś z kolei dumny mieszkaniec słynnej kamienicy, której największą atrakcją jest zdecydowanie Plac Prestiżu i Patologii, na który właśnie patrzyli rozmówcy.
  -Tak... dokładnie tak...- Edward, zapatrzony na zamknięte podwórze z opustoszałym placek zabaw, wyciągnął pogniecioneto papierosa z kieszeni koszuli i niezdarnie go rozpalił.
-Rudnicki po matce, a ona pochoodzi z Czech.- powiedział jednym tchem, po czym zaciągnął się, by żałośnie unieść się kaszlem. Rozmówca zwrócił się ku Rudemu. Jego dorosła, pomarszczona już nieco twarz, przybrała kpiący wyraz. Usta otworzyły się, ale wypadły z nich zupełnie inne słowa.
  -Urodziła się w Czechach?- mężczyzna najwidoczniej zapanował nad sobą i nie skomentował zaszczekania się dymem. Edward wyglądał jak dziecko. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby przyszyć mu łatkę patologicznego nastolatka, jarającego od najmłodszych lat. Te jego zaciąganie się wciąż było jakieś takie dziewicze. Zapadła cisza. Można było się przyjrzeć dokładniej i skupić na czynności wykonywanej przez młodszego. Po przyłożeniu do ust następował bardzo delikatny wdech. Chłopak był bardzo powolny. Pet niemalże gasł mu w dłoni. Jednocześnie oddychał tak głośno, jakby miał za sobą godziny ciągłej pracy. Należałoby też wspomnieć o niecierpliwości, która rozbudzała jego dłoń. Trzęsąc się nieco, przekładał bowiem fajkę na różne sposoby. Raz utrzymywał ją bardzo delikatnie pomiędzy parą palców, by po chwili gnieść ją jednocześnie wszystkimi, układając łapę jak jakąś tarczę. Nie był to przypadkowy chwyt. W kinematografii ten styl nad wyraz często przypisywano nazistom.

Edward zapomniał o pytaniu. Zatopił wzrok w widoku z okna. Szczególną uwagę poświęcił ptakom, które oblegały linkę na pranie, pociągniętą od okna do okna na rogu dziedzińca. Patrzył z góry. Rozmówcy znajdowali się piętro wyżej, a dokładniej na przedostatnim piętrze, pomijając poddasze, które teoretycznie też jest zamieszkane. To były wróble. Ćwierkały ładnie. Ich głosiki przebijały się przez wieczny, monotonny hałas, który bił z zewnątrz, spoza murów starego budynku. Pięknie.

Od piękna odciągnęło go lekkie szturchnięcie. Rudy rzucił okiem na rozmówcę, który wyciągnął dłoń, jakby miał coś podać, potrząsając głową. Tak właśnie zachęcił do zabrania głosu. Edward zmrużył oczy i oparł głowę na łokciu, znowu kierując głowę gdzieś poza otwarte okno.
  -W Wałbrzychu się urodziła.- wybąkał niewyraźnie. Podpierając się, blokował sobie szczękę, co jednak nie robiło mu wielkiej różnicy.
-Ale mieszkała w Czechach, do babci się przeprowadziła. Ja się tam urodziłem.- zgasił peta na wyłożonym szarymi cegiełkami parapecie. Jednocześnie schował się bardziej do wewnątrz budynku i uśmiechnął do rozmówcy. Śpiesznie rzucił okiem na szeroko otwarte drzwi znajdujące się tuż za mężczyzną. Była tam tabliczka z nazwiskiem.
-A pan jest Sokołowski.- Edzio utrzymał pogodny wyraz twarzy. Sam obiekt zainteresowania podniósł usta wesoło.
  -Jarosław Sokołowski. Miło mi.- po czym wyciągnął rękę. Uścisk.
  -Do zobaczenia, Panie Jarosławie.- Rudnicki wstąpił na klatkę schodową i czmychnął energicznie na wyższe kondygnacje. Sąsiad odprowadził go wzrokiem.
  -Do widzenia, Panie Edwardzie.- po tych słowach umiejscowił się mniej więcej po środku parapetu i swobodnie na nim rozłożył. Przyszło mu podziwiać widoki w samotności.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 08, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

NNMWDWhere stories live. Discover now