Rozdział 14

28 2 2
                                    

***
Hej! Jak tam? Wybaczcie za małą obsuwę, ale miałem ciężką niedzielę. Zapraszam was gorąco na iście wyjątkowy rozdział! Miłej lektury! Bardzo liczę na wasze komentarze! 3maj cie się ;-) 

***

Jadąc do domu Ash, w pewnym momencie natrafili na zablokowany na prawo pas, przed samym skrzyżowaniem. Na boku stały dwa biało-czarne radiowozy z migającymi światłami. Po prawym pasie kręciło się kilkoro funkcjonariuszy. Dwa z rodzaju psowatych, jeden byk oraz szop. Wszyscy w niebieskich uniformach. Ten najmniejszy stał i regulował ruch. Clay zwolnił, domyślił się, że to musi być miejsce stłuczki. Nie było już ani strażaków ani karetki. Więc zdarzenie miało miejsce już jakiś czas temu. Aktualnie nic nie jechało wiec włączywszy lewy kierunkowskaz wyminął ich. Ash zauważywszy migające światła i policjantów obejrzała się za nimi. Na samym przedzie, przed samochodami znajdował się jakiś srebrny samochód z mocno wgniecionym tyłem. Domyśliła się, że ktoś w niego uderzył i to musiała być jej mama. Obejrzała się zalęknionym, nieobecnym wzrokiem na plecy swego lwiego przyjaciela, martwiąc się czy z jej rodzicielką na pewno wszystko w porządku.

***

Po kilkunastu minutach poczuła jak Clay zwalnia. Odsunęła się lekko i rozejrzała. W mig poznała znajomą okolicę i już ledwo mogła usiedzieć. Nagle zobaczyła swój dom, oświetlony jasnym światłem lampy ulicznej. W pierwszych oknach świeciło się światło. Nagle motor skręcił i wjechał na żwirowy podjazd, nim zdążył się zatrzymać, Ash zeskoczyła na żwir i zaczęła biec do schodów. Zaskoczony Clay zatrzymał się.

- Ash, czekaj! – powiedział głośniej za nią, ale ona nie słuchała. Więc zgasił swój motor i postawił go na bocznej stopce, gdy młoda dziewczyna jeżozwierza pokonała schody i dopadła do drzwi.
- Mamo!? – niemalże krzyknęła wpadając do środka.
- Ash? – usłyszała z głębi pomieszczenia. Ten znany jej nad wyraz głos. Z małego, acz krótkiego korytarzyka przebiegła do salonu zbudowanego na planie trapezu i skierowała się w prawo szerokim łukiem, mijając schody prowadzące na wyższe piętro. Podłoga była wykonana z ciemnych paneli, a ściany wykładane zieloną tapetą. Ash w pośpiechu rozpięła kask i rzuciła go w biegu na kanapę.
- Mamo!?
- W kuchni... - usłyszała nieco słabszy głos. Po czym wpadła przez futrynę do niewielkiej kuchni, której podłogą była beżowa terakota. Na prawej ścianie znajdowały się oliwkowo-beżowe meble kuchenne. Kuchnia, a na przeciwległej ścianie, w rogu lodówka. Przed nią znajdował się drewniany taki sam kolorem jak meble nieduży stół z rozłożoną apteczką pierwszej pomocy. Za krzesłem naprzeciw lodówki siedziała starsza kobieta jeżozwierza. Zadrapaniami na twarzy oraz silnikami. W nieco pofitulonej ciemno-szarej bluzeczce i granatowych zakurzonych spodniach. Lewą dłonią przytykała sobie do czoła, nad lewym okiem woreczek z lodem. Gdy usłyszała przyspieszony oddech, podniosła swe oblicze i prawym okiem spojrzała na swoją córkę.

- Kochanie.
- Mamo!? – niemalże krzyknęła i podbiegła do niej, wtulając się w nią mocno. Starsza kobieta nawet nie śmiała zaprotestować, że zabolało ją ciało jak córka tak dopadła do niej. Potulili się chwile do siebie, po czym odsunęli lekko.
- Jak ty się czujesz? – zapytała z troską Ash lekko drżąc i z trudem hamując się od łez zbierających się na dole jej oczu.
- Dobrze – odparła, a jej córka spojrzała nieco w górę, na jej czoło gdzie miała sinego guza.
- To wygląda okropnie – stwierdziła i wziąwszy od niej pakuneczek z lodem przyłożła do guza.
- Auu.
- Przepraszam – powiedziała przepraszającym tonem.
- Ash? Pani Johnson? – rozległ się głos z głębi salonu.
- Tutaj, Clay, w kuchni! – odezwała się głośniej Ash odwracając się lekko przez lewe ramię. Obie usłyszały dość szybko stawiane kroki i nagle w progu pojawił się białogrzywy lew. Od razu spoczął wzrokiem na mamie Ash, obdarzając ją delikatnym, współczującym uśmiechem.
- Pani Johnson – powiedział wchodząc nieco do środka.
- Panie Calloway, niech się pan rozgości – powiedziała wskazując krzesło naprzeciwko.
- Dziękuję – odparł i odsunąwszy je, usiadł. - Jak się pani czuje? – zapytał kładąc dłonie na blacie.
- Cóż...bywało lepiej.
- Co powiedzieli ci lekarze? – zapytała nagle jej córka, przerywając przykładanie pakuneczka z lodem. Obdarzyła ją zalęknionym, niespokojnym spojrzeniem. Starsza kobieta wiedziała, że oczekuje prawdy, choćby nie wiadomo jaka była.
- Liczne potłuczenia i ten guz na głowie.
- Nie chcieli wziąć cię do szpitala, na jakieś badania, cokolwiek!? – zapytała lekko rozkładając ręce.
- Chcieli.
- Ale?
- Ale...odwiodłam ich od tego – przyznała lekko się garbiąc. Clay aż pochylił się lekko, szerzej otwierając oczy. Już miał się coś odezwać, ale wtrąciła się Ash.
- CO!? Czyś ty oszalała, mamo!? – niemalże krzyknęła, a białogrzywy lew aż opuścił lekko uszy, mrużąc delikatnie oczy. Nie spodziewał się od niej takiego wydarcia. Jej mama jak zauważył także, bowiem zrobiła taką minę, jak zszokowane dziecko, na które zaczął krzyczeć rodzic.
- Kochanie, to przecież tylko stłuczenia i guz.
- Tylko stłuczenia i guz – powtórzyła z niedowierzaniem, opadając lekko na krześle. – No nie wierzę! Przecież mogłaś dostać wylewu, lub dostaniesz! Coś ty im powiedziała!?
- Że nie ma sensu mnie badać z takimi obrażeniami i...i zrezygnowałam z pomocy na własną prośbę.
- Chyba sobie żartujesz!?
- To nierozsądne, pani Johnson – stwierdził do tej pory milczący Clay.
- Panie Calloway, być może, ale czuję się dobrze, zapewniam was – odpowiedziała zerkając to na swą córkę, to na legendę rocka.
- Nie! – zaczęła Ash kręcąc głową. – Nie! Tak nie będzie! – rzekła zsuwając się z krzesła i już miała wyjść, ale odwróciła się i położyła pakuneczek na stole. Następnie wskazała palcem na własną matkę.
- Jutro jedziesz ze mną autobusem do szpitala, czy to ci się podoba, czy nie! Jasne!? – powiedział wkurzona i odwróciwszy się na piecie zaczęła wychodzić z kuchni.
- Nie takim tonem moja droga! Nie będziesz mi tu roz..Ash! Ash!? – jej córka skręciła w lewo i zniknęła za rogiem. – Ash, wracaj tu! – powiedziała rozkazującym tonem i już szurnęła krzesłem, aby za nią iść.
- Pani Johnson – odezwał się Clay, na którym zaraz spoczęło zdumione oblicze starszej samicy jeżozwierza. – Proszę dać jej czas – poprosił i dodał. – Samej – dopowiedział. Ona popatrzyła z chwile na spokojne, wymalowane delikatną prośbą oblicza białogrzywego lwa i poprawiła swe krzesło siadając naprzeciw niego z obliczem wyrażającym smutek w postaci opuszczonej głowy i mocniej zaciśniętych ust.
- Nie chciałam, aby się martwiła – przyznała i wznosząc lekko oczy na siedzącą przed nią gwiazdę rocka, rzekła dalej. – Ostatnio ma tyle na głowie. Ciągłe próby w teatrze, rozwijanie swojej pasji...jestem z niej dumna – przyznała, a Clay uniósł delikatnie wyżej lewy kącik swych ust. – Żałuję tylko, że jej ojciec nie może przy niej być – powiedziała spoglądając zasmuconym wzrokiem w prawo. Te słowa sprawiły, że brwi białogrzywego lwa zmarszczyły się lekko.

Sing 2 - Ktoś więcejWhere stories live. Discover now