ROZDZIAŁ 17.

102 19 19
                                    

Siedział przy biurku, pochylony nad arkuszem z biologii, starając się powtórzyć cokolwiek na temat zwierząt, z których miał sprawdzian. W głowie miał mętlik, jego mięśnie były strasznie napięte, oczy same mu się zamykały, wrócił do domu przed czwartą i przespał cały dzień. Wieczorem poszedł z ojczymem na trening i wydawało mu się, że specjalnie grał szybciej i intensywniej, niż zazwyczaj, jak gdyby jeszcze on pragnął fizycznie go wykończyć.

Antek dalej chciał spać, nawet jeśli miałby śnić koszmary, ale nie mógł oblać tego sprawdzianu, miał dużą wagę i był dla niego dobrą powtórką do matury. Nawet jeśli słowa zlewały się w jedność przed jego oczami, nawet jeśli nachodziły na siebie, a on uparcie mrugał, starając się na nich skupić - nie potrafił, nie był w stanie, bo w jego czaszce cały czas szumiało. Bolała go głowa i jedyne, o czym mógł myśleć, to Tosia i ich prawie-pocałunek w łazience. Wstydził się do niej napisać, chociaż brakowało mu rozmowy z nią, zupełnie tak, jak gdyby uzależnił się od dobowej dawki wiadomości, które mu wysyłała.

Odchylił się na krześle, wbijając wzrok w sufit. Był w domu sam, jego rodzice znów gdzieś wyszli, na jakąś kolację ze starymi znajomymi, a jemu wydawało się, że ta cisza panująca wewnątrz domu pochodziła z jego wnętrza, że wylewała się z niego, spływała po jego ciele na podłogę i podtapiała parter, a na jej miejscu znalazł się hałas, ogarnął całą jego duszę, która ledwie trzymała się w swoich granicach.

I dlatego przestraszył się, słysząc stuknięcie pochodzące z zewnątrz. Rozejrzał się po pokoju, ale nic nie mogło wydać takiego dźwięku. Wziął głęboki wdech, a wtedy stuknięcie rozległo się raz jeszcze. I raz jeszcze. I raz jeszcze. Podniósł się i podszedł do okna, wychylając się akurat w tej chwili, w której Tymek już odsuwał ramię, by rzucić w niego kolejnym kamyczkiem. Kiedy Antek w obronnym geście uniósł ręce do góry, jego przyjaciel odpuścił.

- Hej, na co czekasz? Przecież okno jest otwarte.

Tymek wzruszył ramionami, uśmiechając się głupio. Wziął jeszcze jednego bucha ze swojego papierosa i wyrzucił go do kosza stojącego przy furtce. Potem wrócił na swoje miejsce i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Antek czuł się tak zmęczony, jakby za chwilę miał zemdleć i zlecieć w dół, na ziemię, ale mimo to patrzył wyczekująco na przyjaciela, doszukując się jakiejś zmiany na jego twarzy, w sposobie jego oddychania. Opierał się łokciami o parapet, wokół nich było już ciemno, w Tymku odznaczały się tylko jego jasne włosy, czarne ubrania zlewały się z resztą świata.

- „Lecz cicho!" - krzyknął nagle Tymek, jedną dłoń kładąc na sercu, a drugą wyciągając ku Antkowi, który przyglądał mu się szerokimi oczami. - „Co za blask strzelił tam z okna!"

- No proszę, ktoś tu jednak czyta książki, co?

- „Ono jest wschodem" - kontynuował, nie zwracając większej uwagi na pytanie przyjaciela - „a Antoni jest słońcem!"*

- Lepiej właź do środka, zanim sąsiedzi złożą skargę.

- Skargę na co? - zapytał, wskakując na dach zasłaniający ganek. Usiadł na parapecie i przełożył nogi przez okno, po chwili stojąc już w pokoju Antka. - To była zajebista lekcja literatury. Są twoi rodzice? - Podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz.

- Nikogo nie ma.

- Świetnie - powiedział, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko, którym zachęcająco potrząsnął przed twarzą Antka. Usiadł na jego łóżku i kiedy Antek zajął miejsce obok, położył się na plecach. - Nie chcesz wiedzieć, co to? W końcu po coś tu przyszedłem. - Kiedy Antek wzruszył ramionami, otworzył pudełko i pokazał jego zawartość. Kilka tabletek i woreczek z ziołem.

100 DNI DO MATURYDonde viven las historias. Descúbrelo ahora