Rozdział 28. - Niefortunne przedstawienie

75 3 0
                                    

 — Rozumie się, że ty, Aniu, będziesz Elaine — rzekła Djana. — Ja nigdybym nie miała dość odwagi, by zdać się na łaskę prądu.

 — Ani ja — potwierdziła Ruby Gillis stanowczo. — Rozumiem, iż przyjemnie jest, siedząc we dwie lub we trzy w łodzi, kołysać się na falach. Tak, to jest duża rozkosz! Lecz leżeć na dnie i udawać umarłą... nie potrafiłabym nigdy! Umarłabym naprawdę ze strachu.

 — Niewątpliwie byłoby to romantycznie! — dodała Janka Andrews. — Ale jestem pewna, iż nie umiałabym zachować się bez ruchu. Co chwila zerkałabym wokoło, aby się przekonać, gdzie jestem, i czy prąd nie uniósł mnie zbyt daleko. A rozumiesz przecież, Aniu, że popsułoby to zupełnie wrażenie.

 — Ależ śmiesznie byłoby wybrać rudowłosą Elaine — zaoponowała Ania. — Ja nie lękam się bynajmniej zdania się na łaskę prądu i pragnęłabym gorąco odegrać rolę Elaine. Niemniej jednak uważam, iż byłoby to śmieszne. Ruby powinna być Elaine, gdyż jest taka biała i ma przepyszne długie, złote włosy. „Jasne włosy Elaine spływały w dół", znacie ten wiersz!

 — Ty masz cerę równie jasną jak Ruby — rzekła Djana poważnie — a włosy twoje znacznie ściemniały, odkąd je podcięłaś.

 — Czy naprawdę tak uważasz? — zawołała Anią, rumieniąc się z radości. — I mnie samej niejednokrotnie tak się zdawało... lecz nigdy nie odważyłam się spytać o to kogokolwiek z obawy, aby mnie nie wyśmieli. Jak ci się zdaje, Djano, czy możnaby je nazwać kasztanowatemi?

 — Owszem i wydają mi się naprawdę piękne — rzekła Djana, z podziwem przyglądając się krótkim jedwabistym lokom, okrywającym głowę Ani i opasanym wedle jej rady czarną aksamitką z kokardką u boku.

 Dziewczęta stały na boku stawu, w dole Sosnowego Wzgórza, gdzie wrzynał się niewielki przylądek, wysadzony brzozami. Na jego cyplu zbudowany był drewniany pomost, wysunięty w wodę dla wygody rybaków i polujących na kaczki. Ruby i Janka przyszły dziś na całe popołudnie do Djany, i Ania nadbiegła, aby z niemi pogawędzić.

 Ania i Djana spędzały tego lata prawie wszystkie wolne chwile na stawie lub w pobliżu. Zacisze Słowika należało już do przeszłości, gdyż pan Bell kazał na wiosnę bezlitośnie wyrąbać drzewka tego gaiku. Ania płakała, siedząc pomiędzy ściętemi pniakami, lubując się romantyczną stroną sytuacji. Pocieszyła się jednak wkrótce, bo pomimo wszystko musiała przyznać wraz z Djaną, że, jako podlotki w czternastej wiośnie, były już zbyt stare dla takich dziecinnych zabaw, jak urządzanie sobie domku. Zresztą o wiele bardziej zajmujący sport znalazł się wkrótce wokoło stawu. Z mostku znakomicie dawały się łowić pstrągi, i dziewczynki wkrótce nauczyły się samodzielnie wiosłować, płynąc w płytkiej łodzi, zakupionej przez pana Barry dla polowania na kaczki.

 Ania wpadła na pomysł uscenizowania Elaine.

 Poprzedniej zimy przestudjowały w szkole ten wzruszający poemat Tennysona. Zanalizowały go, podzieliły i rozebrały wszystkie zdania, aż dziw brał, że ani jedna myśl nie pozostała dla nich niejasna. Elaine, owo urocze dziewczę, Lancelot, Guinevére, król Artur, wszyscy przybrali w ich oczach cielesną postać, a Ania tajemnie martwiła się, że nie przyszła na świat w epoce rycerstwa. Owe czasy, mówiła, były o tyle romantyczniejsze od obecnych!

 Pomysł Ani przyjęto z entuzjazmem. Dziewczęta przyszły do wniosku, że jeśli czółno zostanie odepchnięte od przystani, to prąd uniesie je aż pod mostek i wreszcie doprowadzi do drugiego przylądka, tam, na skręcie stawu. Niejednokrotnie już łódź niosła je w ten sposób, który teraz wydał im się świetny dla odegrania Elaine.

 — A więc dobrze... będę Elaine — postanowiła Ania, zawsze jeszcze nieco opornie, gdyż pomimo, że gorąco pragnęłaby odegrać rolę bohaterki, jednak artystyczny zmysł jej opierał się temu, wskazując brak zewnętrznych warunków.

Ania z Zielonego WzgórzaWhere stories live. Discover now