Sunflower

410 24 105
                                    

Pierwszy lunch w liceum i już coś poszło nie tak. Dzisiejsza zupa znalazła się na mojej bluzie, a moje okulary w chwili upadku spadły mi z nosa i się stłukły.

— Uważaj, jak chodzisz! — Byłem bardzo zirytowany.

— Przepraszam. Dasz radę sam wstać? — usłyszałem.

Uniosłem głowę i już miałem się wściekać, nawet otworzyłem usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk.

Właściciel tego wysokiego jak na faceta głosu był przepiękny. Oczywiście nie widziałem go zbyt dobrze, był rozmazany. Ale moja intuicja kazała mi mówić, że nie tylko jego głos był piękny.

— Niewiele widzę bez okularów — przyznałem bez ogródek.

— Naprawdę mi przykro. —Podał mi dłoń, a ja przyjąłem jego pomoc. — Co robisz w piątek po szkole?

— Dlaczego pytasz?

— Chciałbym pojechać z tobą do jakiegoś okulisty. Potrzebujesz okularów. Oczywiście zapłacę za nie. A, no i zapomniałem, nie przyjmuję odmowy.

Westchnąłem ciężko. Przecież nie trzeba. Wystarczyło, jeśli oddałby mi pieniądze. W domu miałem szkła kontaktowe, więc one powinny mi wystarczyć.

— W piątek mam wolne. Ale nie musisz się tak wysilać.

Jednak wydaje mi się, że w tym momencie to on już mnie nie słuchał.

***

Właśnie czekałem przed szkołą na tego chłopaka. Nie wiedziałem, jak się nazywał ani jak wyglądał. Dlatego każdy, kto wychodził przez te drzwi, był dla mnie interesujący. Próbowałem wyobrazić sobie właściciela tego głosu. Jednak każda kolejna wizja była zupełnie inna od poprzedniej.

Widząc grupę uczniów z drugiej klasy, odwróciłem wzrok. To na pewno nie będzie on. Tę grupę, no, każdy znał w tej szkole. To chłopcy, którzy mieli tatuaże, palili, chodzili w skórze. Niemożliwe, abym to z jednym z nich miał iść do okulisty.

— Sorki za spóźnienie. Idziemy?

— Nie spóźniłeś się. W końcu żadnej konkretnej godziny nie ustaliliśmy. — Spojrzałem na niego i na chwilę przestałem mówić.

No nie mogłem w to uwierzyć. To nie mogła być prawda. Otóż ten chłopak, on zdecydowanie pasował do tej sławnej grupy.

Miał na sobie skórzaną kurtkę, widziałem tatuaże i kolczyk w uchu. No i żuł gumę, robiąc z niej balonika. Oprócz tego był ode mnie wyższy, miał brązowe włosy w odcieniu karmelu i niebieskie oczy. Był najpiękniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziałem.

— To co? Idziemy, prawda?

Pokiwałem głową i zaczęliśmy iść w kierunku okulisty. Szedłem za nim w sporym odstępie.

Nie dlatego, że chciałem zachować odstęp. Ale on szedł tak szybko, a ja za nim nie nadążałem!

***

Było między nami tak właściwie dość cicho. Przecież nawet nie wiedziałem, jak ten typ się nazywał! Jakby czytał mi w myślach, odpowiedział.

— Louis — powiedział, kiedy wyszliśmy z gabinetu.

Z tego co zauważyłem, to chyba miał zamiar mnie odprowadzić do domu. Niedoczekanie jego! Nie chciałem, żeby znał mój adres.

— Słucham?

— Louis się nazywam. To jest ta scena, w której mówisz mi swoje imię.

Uśmiechnąłem się lekko, ale i wywróciłem oczami. Czy tylko ja zauważyłem tam nawiązanie do Shreka?

Sunflower | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz