7. Dzieje się za dużo

45 9 0
                                    

Oliwier spojrzał na mnie zaniepokojony. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej wypowiedzi. Odpowiedziałam mu nieco zagubionym wzrokiem, bo dopiero kiedy wyjaśniłam mu wszystko, pojawiło się we mnie nikłe poczucie winy. Nie powinnam była mu tego mówić i właściwie, sama nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam.

-Jesteś pewna? -Zapytał po chwili. A jak można nie być pewnym czegoś takiego? Kiwnęłam głowo potwierdzająco, chociaż w tym momencie jedyne czego chciałam to skończyć tą rozmowę i wymazać ją z historii. To nie powinno się wydarzyć, Marika mnie zabije. -Długo to trwa?-Zapytał ponownie.

-Nie wiem. -Stwierdziłam zgodnie z prawdą.

-Porozmawiam z nim o tym. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. -Powiedział, kładąc mi dłoń na ramieniu. Wyglądał na zmartwionego. Nawet nie wiedziałam dlaczego mi pomagał, na dobrą sprawę mógł z tym nic nie zrobić. Nie chodziło nawet o jego oddział. W dodatku praktycznie się nie znaliśmy, a on nie dość, że mnie wysłuchał, to chciał coś z tym zrobić. -Nie martw się. -Dodał, wstając.

-Na to już trochę za późno. -Mruknęłam. Oliwier uśmiechnął się miło.

-Wszystko będzie dobrze. -Powiedział. -Porozmawiam z nim od razu, potem przyjdę. -Dodał, po czym odszedł w stronę schodów na górę. Patrzyłam za nim dobrą chwilę, aż w końcu schowałam twarz w dłoniach. To wszystko ewidentnie nie skończy się dobrze.

Wstałam z schodków dziesięć minut później, kiedy już przemyślałam wszystkie możliwe za i przeciw. Musiałam pogadać z Mariką, bo poczucie winy mnie zmiażdży kompletnie. Po za tym, to o nią w tym wszystkim chodzi i właściwie nie powinnam robić nic bez jej zgody. Szkoda, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Ale Oliwier wyglądał na kogoś, kto naprawdę potrafił wysłuchać. Jakkolwiek durnie to zabrzmi, wyglądał na dobrego ojca.

Ruszyłam niezbyt chętnym wzrokiem do naszego pokoju, mając nadzieję, że ją tam zastanę, ale jak na złość, Mariki w pokoju nie było. Bijąc się więc z myślami ruszyłam na jej poszukiwanie.

A znalazłam ją pięć minut później, kiedy na fundamentach budowy biegała w kółko z Marcinem i Samem. Stanęłam obok i chwilę się po prostu patrzyłam.

-Co wy robicie? -Spytałam w końcu.

-ON MA TĘPY NÓŻ PO PIZZY, UCIEKAJ Z NAMI MONIKA!-Krzyknęła Marika, nie przestając biegać w kółko. Zmarszczyłam brwi, bo żaden z chłopaków nie trzymał nic w dłoniach.

-Co.

-JEST NIEBEZPIECZNY, CHODŹ!-Sam gwałtownie zatrzymał się obok mnie, złapał za rękę i wciągnął na fundamenty. Nie mogłam nic poradzić i musiałam biec za nim, bo chyba wcale nie miał zamiaru mnie puścić.

-Ale ja nie umiem biegać! -Zaprotestowałam głośno. Bieganie było jedną z tych czynności, której nie znosiłam, chyba, że z psem. Z psem mogłam biegać. Ale nie w takiej sytuacji, kiedy spadały mi spodnie w losowych momentach mojego życia, bo oczywiście nie wpadłam na to, żeby ogarnąć sobie pasek.

-TRUDNO.-Odkrzyknęli wszyscy.

I biegaliśmy. Dobre pięć minut, bo po tym czasie potknęłam się o własną nogawkę i wyrżnęłam na beton. Jęknęłam głośno, nawet się nie podnosząc, tylko łapiąc za zdarte kolano.

-Na Primusa, nic Ci nie jest? -Sam natychmiast się zatrzymał i przykucnął obok mnie.

-Na Primusa? Człowieku, w co Ty wierzysz? -Spytała Marika, również się zatrzymując. Sam spojrzał na nią z zmarszczonymi brwiami. Nie bardzo się jednak na tym skupiłam, bo kolano piekło jak cholera, a jedne z wygodniejszych spodni właśnie zyskały wielką dziurę. Cóż, teraz przynajmniej w końcu zacznę się modnie ubierać.

Starscream and the boysWhere stories live. Discover now