Rozdział 21

10.2K 580 33
                                    

Odrętwienie. 

Ginny czuła jak staje się kamiennym posągiem. Mogłaby zdobić niejedno muzeum, gdyby nie grymas na jej twarzy, który skutecznie odstraszałby każdego zwiedzającego. Jej ciało sztywniało i nie posiadało żadnej siły, która zmusiłaby najmniejszy palec do ruchu. Była kamiennym posągiem, stając na środku szkolnego boiska i zastanawiając się kiedy wróci jej władza nad ciałem. Jedynie jej oczy poruszały się i skanowały otoczenie. Czuła dziwne mrowienie w stopach, ale czucie wciąż nie wracało. Jej serce tłukło w kamienną klatkę piersiową i próbowało wyrwać ją z tego zastania. 

Zmusiła się, by unieść prawa dłoń i opuszkami palców przesunąć po swoim lewym ramieniu. Wzdrygnęła się, choć zapewne jej ciało nie drgnęło nawet o milimetr. Była zimna. Jej skóra przypominała skamielinę, ona była skamieliną. Jej ciało schowane w zimnej skale, która od wieków nie widziała słońca i nigdy nie grzała się w jego promieniach. 

Opuściła dłoń, a jej powieki stały się potwornie ciężkie, a jej było chorobliwie zimno. Po jej ciele przebiegły zimne dreszcze, które były zbliżone do tych podczas ostrego przeziębienia. Stała na gorącym słońcu, na środku boiska szkolnego i niemal słyszała skwierczące słońce. A mimo to była tam ona. Przypominająca sopel lodu, który sam sobie daje chłód, więc nigdy się nie rozstąpi. 

Jej ciało reagowało tak jakby chciało reagować serce, ale nie mogło. 

Bo było beznadziejnie zakochane. 

Chciała odczuwać chłód względem Connora. Zobojętnienie, które wyraźnie da mu znać jak bardzo zawiedzona i zła jest. Jak wielką przykrość jej sprawił i jak wiele złych chwil spędziła bez niego. Ale nie potrafiła zmusić do tego swojego serca. Z dwóch tak samo ważnych powodów: była w nim zakochana i na własne życzenie czuła się źle bez niego u swego boku. 

Uzależniła się od jego obecności, choć nigdy nie nazwałaby jej czymś złym. Connor był dobrym człowiekiem. Narwanym, szalonym, czasami zadufanym w sobie i zbyt leniwym. Ale był jej najlepszym przyjacielem i to on niósł ją na rękach przed ponad dziesięć kilometrów, gdy skręciła kostkę na wycieczce górskiej. 

Chciała wykrzyczeć mu jak bardzo go nienawidzi, ale musiałaby wtedy skłamać. Chciała być dla niego zimna i oziębła, bezwzględna. Był choć trochę zrozumiał, to jej uczynił. Ale czy to nie przypominało zemsty? A przecież Ginny pod żadnym pozorem nie chciała mścić się na chłopaku. 

Więc to czego nie czuła serce, czuła ciałem. 

— Ginny! Uważaj!

Słyszała głosy, ale czuła, że jest od nich bardzo daleko. Był przyciszony, zagłuszony myślami szumiącymi jej w głowie. Przez ułamek sekundy poczuła się tak jakby była nad wzburzonym morzem, które jest tak głośne, że każde wypowiedziane słowo w nim ginie. Ta myśl przerwała się, gdy poczuła ostry ból po prawej stronie czoła. Zachwiała się i runęła na ziemię, a jej kamienna otoczka rozbiła się. 

Poczuła jak uwalnia się z tej skamieliny i jej skóra wreszcie ma kontakt z promieniami słońca. Czuła przerażający, promieniujący ból, ale jednocześnie przyjemne ciepło. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że to ciepło spowodowane było silnym uściskiem Connora, który podbiegł do niej w sekundzie, gdy piłka uderzyła o jej czoło, a ona upadła na równo skoszoną trawę. 

— Ginny? Ginny, słyszysz mnie? 

— Mhm, słyszę — wyszeptała, a jej głos zabrzmiał jak skrzek osoby, która nie mówiła od wielu lat. — Jest mi ciepło. 

— Będziesz wymiotować?

Pokiwała przecząco głową. 

Ciepło było przyjemne, było dobre. 

C O N N O R | +18 ✓ [seria Salvatore] TOM IINơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ