1. Grimmauld Place

43 4 0
                                    

Jego ciało było zimne, bezwładne. Tak prosto byłoby się pomylić, uznać go za martwego. Jego skóra była szara, praktycznie papierowa. Tak łatwo byłoby wygłosić oświadczenie o śmierci i dopisać kolejny pogrzeb do już zbyt długiej listy. Ale mimo upłynięcia godzin jego ciału brakowało typowej sztywności, mimo jawnej bladości skóry, nie była ona w żadnym razie sina. Brakowało przebarwień, które świadczyłyby o zatrzymaniu krążenia w organizmie. Nie wiedziała jakim cudem przeżył, mimo wszelkich przeciwności losu i nie mogła mieć pewności, że dożyje choćby następnej godziny. Nie wiedziała, czy tego by właśnie chciał, ale nie mogła go tak po prostu zostawić. Porzucić, kiedy wciąż był choć cień szansy. Musiała działać szybko, ale brakowało jej dosłownie wszystkiego. Nie miała przy sobie nawet swojej różdżki. Drżącymi rękoma zaczęła przeszukiwać obszerne szaty w poszukiwaniu czegokolwiek. W końcu natrafiła na gładkie drewniane zakończenie. Sapnęła ze zniecierpliwieniem i zabrała się za rzucanie zaklęć. Czegokolwiek, co mogłoby pomóc mu przeżyć. Wraz z upływem czasu czuła, że i ją opuszczają siły, ale nie miała czasu na odpoczynek.

- Mobilicorpus- wychrypiała i zaczęła iść przed siebie, uważając na ciało mężczyzny, które lewitowało tuż przed nią.

Nie miała siły, ani faktycznej potrzeby na przedzieranie się wąskimi tunelami na teren zamku. Wyszła z Wrzeszczącej Chaty, tylko po to, żeby jasne światło popołudniowego słońca oślepiło ją na ułamek sekundy. Do głowy przychodziło jej tylko jedno miejsce, w które mogła się bez problemu teleportować, tak aby uniknąć niepotrzebnej konfrontacji z innymi uczniami, czy też członkami Zakonu. Pozwoliła ciału spokojnie opaść na przerzedzoną trawę i mocno uczepiając się szat mężczyzny skupiła się na swoim celu. Po chwili uczucie przytłoczenia i ucisku minęło. Otworzyła oczy. Pomieszczenie było zrujnowane, najpewniej przeszukane przez Śmierciożerców. Miała nadzieję, że pomimo zniszczeń uda się jej znaleźć pozostałości eliksirów, które Zakon mógł zostawić na Grimmauld Place 12.

- Accio eliksir wiggenowy- przez chwilę wydawało się jej, że zaklęcie nie zadziałało, ale w końcu niewielka zakurzona fiolka wylądowała w otwartej dłoni.

Uklękła przy Snapie i uniosła jego głowie, rozchylając usta. W myślach błagała o to, żeby był w stanie przełknąć choć łyk eliksiru. Przechyliła delikatnie fiolkę i po chwili kątem oka zobaczyła, jak czarodziej przełyka płyn. Nie wiedziała jednak jak zaradzić na jad Naginii. Ciągła utrata krwi w końcu by go zabiła, a rany zadane przez węża oporne były na jakiekolwiek próby leczenia.

- Accio eliksir uzupełniający krew i dyptam.

Ku jej zdziwieniu i fiolka z eliksirem i słoiczek z esencją wylądowały w jej rękach. Wlała kolejny płyn do ust czarodzieja i zaczęła smarować rany esencją, mając nadzieję, że to choć trochę przyspieszy gojenie ran zadanych przez węża. Spojrzała na bezwładne ciało czarodzieja i westchnęła, nie miała siły na przeniesienie go na kanapę. Zeszła z niej cała adrenalina i każdy ruch zdawał się być złem koniecznym. Zmusiła swoje ciało do podniesienia się z podłogi i ruszyła w głąb domu w poszukiwaniu czegokolwiek, co nie padło ofiarą Śmierciożerców. Westchnęła ciężko, ledwo weszła do kuchni, a pod butem chrupnęło jej szkło. Przeszła ostrożnie przez pomieszczenie rozglądając się dookoła, ale nic nie przykuło jej uwagi. Musiała jakoś wysłać wiadomość do Hogwartu. Poinformować Zakoń, gdzie jest i zorganizować lepszą pomoc dla Snape'a. Nie czuła się jednak na siłach, ani na teleportacje, ani przesyłanie wiadomości przy pomocy patronusa.

Ruszyła na piętro, gdzie znajdowała się większość sypialni. Szafy były poprzewracane, jedynie przedmioty trwale przyklejone do swoich miejsc były tam, gdzie powinny. Znalazła koc, któremu udało się przetrwać plądrowanie domu i zniosła go na dół. Stan Mistrza Eliksirów zdawał się pozostawać niezmieniony. Chociaż mogłaby przysiąc, że jego twarz przybrała nieco więcej koloru. Przykryła go kocem i usiadła obok na podłodze. Nagły błysk niebieskiego światła zwrócił jej uwagę. Sięgnęła po różdżkę Snape'a, ale nim cokolwiek zrobiła światło zdążyło przybrać znajomy kształt patronusa. Nieco zdeformowany głos Harry'ego przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.

- Zamek został zabezpieczony, bariery ochronne zostały ponownie wzniesione. Prześlij proszę odpowiedź o swoim miejscu pobytu, martwimy się.

Wiadomość brzmiała dziwnie. Bardzo oficjalnie, ale mimo deformacji głosu Harry'ego była w stanie powiedzieć, że przyjaciel jest zmęczony. Najpewniej wciąż obwiniał się za to, że Voldemortowi udało się uciec w ostatniej chwili i wciąż stanowił zagrożenie dla świata mugoli i czarodziejów.

- Jestem na Grimmauld Place. Jest ze mną Snape, wciąż żyje. Przyślijcie pomoc, jeśli jesteście w stanie, nie jestem w stanie aportować się wraz z nim do Hogwartu.

Patronus rozpłynął się w powietrzu. Spojrzała jeszcze raz na profesora i westchnęła. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zasypia. Obudził ją dopiero głośny trzask. Odruchowo zacisnęła palce na różdżce. W holu rozległo się nieznośne wycie pani Black, a w progu pojawiła się Minerwa McGonagall w towarzystwie Arthur'a Weasley. Czarownica wydawała się wstrząśnięta widokiem Snape'a.

- Panno Granger- westchnęła ciężko- ale jak to możliwe?

- Nie czas na zastanawianie się nad tym, Minervo- Arthur Weasley zdawał się być równie zmęczony, co Hermiona.- Poppy już na nas czeka.

Wszystko, co stało się od tamtego momentu było dla niej jedynie zamazanym wspomnieniem. Zamek pełen był rannych, a zapasy eliksirów szybko się kończyły. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła przed zaśnięciem była zatroskana twarz Harry'ego. Zacisnęła palce na trzymanej różdżce i zmęczenie wygrało.

please leave, miss granger (sevmione)Where stories live. Discover now