1. Hope(lessness)

2.3K 194 125
                                    

Minho westchnął ciężko, spoglądając na swój pusty palec u lewej dłoni. Dla pewności musnął go delikatnie, ale nic się nie zmieniło. Nici przeznaczenia po prostu na nim nie było.

– Nie idziesz jeszcze spać?

Drgnął zaskoczony, słysząc skrzypnięcie drzwi i głos swojej mamy. Odwrócił głowę tak gwałtownie, że coś nieprzyjemnie przeskoczyło mu w karku. Nie robił nic złego, ale od dnia osiemnastych urodzin czuł się właśnie w ten sposób. Jakby ktoś miał go na czymś przyłapać.

– Za chwilę. Wiesz, mamo... – zaczął niepewnie i jeszcze raz spojrzał na swoją dłoń.

Cieszył się, że nić przeznaczenia była widoczna tylko dla właściciela. W innym przypadku miałby niemały problem z wytłumaczeniem się o swojej inności.

– Myślałem tylko o przeznaczonej mi osobie. To nic takiego – dokończył wreszcie z cichym westchnieniem.

Zauważył, że jego mama delikatnie się uśmiechnęła. Zawsze to robiła, gdy rozmawiali na temat nici. Z tym że wciąż była święcie przekonana, że u niego wykształciła się tak, jak u wszystkich innych – w osiemnaste urodziny.

Czekał na nie od dziecka. Uważał historię z nicią przeznaczenia, za niesamowicie romantyczną. Miała dla niego ogromne znaczenie ze względu na udany związek jego rodziców i bardzo chciał doświadczyć czegoś podobnego ze swoją wyjątkową osobą. Już dawno marzył o tym, że kiedyś ruszy za czerwonym śladem w poszukiwaniu bratniej duszy. Jakież było jego zdziwienie, gdy w dniu jego urodzin nie wydarzyło się jednak nic szczególnego. O północy rodzice bili mu brawo i składali gratulacje, a on nie był w stanie się nijak wytłumaczyć.

Początkowo myślał, że to błąd z datą jego urodzin. Takie rzeczy, jak podmiany w szpitalach czy niewłaściwe dane w dokumentach się zdarzały. Dlatego czekał dalej. Gdy nic się nie zmieniło, pomyślał, że może jego bratnia dusza jeszcze się nie narodziła, choć sam czuł, że to naiwne i głupie nadzieje. Nieważne co, nić pojawiała się zawsze.

Przebrnął przez wszystkie książki z legendami o czerwonej nici przeznaczenia. Wyrył w swojej pamięci każdy kolor i strukturę, jaka mogła się pojawić, ale o jego przypadku nie było ani słowa. Życie bez przeznaczonej osoby było niemożliwe i im dłużej trwał w tym stanie, odczuwał to z jeszcze większymi skutkami.

– Podjąłeś już decyzję, kiedy ruszysz na poszukiwania? Pamiętam, że ja nie musiałam nawet wychodzić z domu. Twój tato odnalazł mnie zaledwie kilka minut po moich urodzinach, tak bardzo nie mógł się doczekać, aż się spotkamy – roześmiała się kobieta, zasłaniając usta dłonią. – Dalej jest strasznie niecierpliwy.

– Mamo? – przerwał jej cicho Minho, nie odrywając wzroku od swojej dłoni. – Co się dzieje z osobami, które nie mają przeznaczonej osoby?

Przez moment między nimi zapanowała cisza, którą mąciło jedynie tykanie czarnego budzika na komódce obok łóżka. Potem kobieta usiadła obok syna, dotykając jego ramienia.

– Masz na myśli... Po śmierci bratniej duszy? Z tego, co wiem, nić się zrywa i zmienia kolor, ale...

– Nie. Mam na myśli, gdy nić się w ogóle nie pojawi. Czy to znaczy, że ta osoba jest skazana na samotność? Będzie wybrakowana do końca życia? Czy ona... Umrze? – zapytał niepewnie Minho, z trudem przełykając ślinę.

Pani Lee zmarszczyła brwi, a potem wstała.

– Wiesz, że to niemożliwe. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają, więc po co zawracać sobie nimi głowę, prawda? – uśmiechnęła się i założyła kosmyk włosów za ucho. – Nie siedź za długo i idź spać, dziecko. Dobranoc.

– Dobranoc, mamo.

Gdy tylko drzwi za kobietą się zamknęły, Minho westchnął ciężko i opadł plecami na łóżko. Wyciągnął dłoń wysoko, aż złapała ostatnie pomarańczowe promienie zachodzącego słońca. Była w delikatnym karmelowym od opalenizny tonie, z blizną między małym a serdecznym palcem, która powstała przez wypadek na rolkach.

Wciąż miał nadzieję, że nić się pojawi, ale ta nadzieja, zamiast dodawać mu siły, tylko wszystko utrudniała. Czuł, że musi pogodzić się z myślą, że już zawsze będzie sam, nawet za cenę cierpienia i tej okrutnej pustki, która budziła go w środku nocy. Nie był jednak w stanie, bo jednocześnie potrzebował tej maleńkiej myśli, że może to wszystko się wydarzy.

Później.

Kiedyś.

– Dlaczego tyle rzeczy musi być ze mną nie tak? – wymamrotał sam do siebie.

Z cichym plaśnięciem opuścił dłoń na swoje czoło. Przysłonił nią oczy, a potem przejechał po twarzy. Z opowieści rodziców wiedział, że nauka chodzenia i mówienia w dzieciństwie także zajęła mu więcej czasu niż rówieśnikom.

– Chociaż ta jedna rzecz mogłaby mi się w życiu udać – prychnął.

Po kilku minutach leżenia w całkowitej ciszy wstał i podszedł do okna. Zrobiło się ciemno, a na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Ziewnął głośno i sięgnął po łańcuszek od rolety, by je zaciągnąć. Nim zdążył to zrobić, usłyszał głośny huk i coś dużego mignęło mu tuż za szybą, spadając wprost do ogrodu.

– Minho! Wszystko w porządku? Co to był za hałas?

Przez moment głos jego ojca, jakby do niego nie dotarł. Dopiero po chwili zorientował się, że coś mówił.

– Nic się nie dzieje, tato! Śpijcie dobrze! – krzyknął w głąb domu.

Wyjrzał zaciekawiony, ale nie będąc w stanie nic dostrzec, otworzył okno na oścież i wychylił się najbardziej jak mógł, przytrzymując parapetu. W krzakach róży, które jego matka z czułością pielęgnowała każdego roku, coś leżało. Zmarszczył brwi, rozpoznając w kształcie parasol. Był całkiem czarny, dlatego początkowo zlał mu się z mrokiem jesiennej nocy.

– Co do... – zaczął, kończąc przekleństwem w myślach.

Sam parasol nie wydałby takiego huku, który usłyszeliby nawet rodzice, oglądający przed snem telewizję. Bez zastanowienia usiadł na zewnętrznym parapecie, przytrzymując się ramy okna. Spojrzał w dół i zsunął się z niego, lądując idealnie obok róży zakrytej czarnym materiałem.

Na zewnątrz nie było żywej duszy. Co druga lampa paliła się przy ich uliczce, zastawionej nijakimi starymi domkami jednorodzinnymi. Latem i wiosną było tu całkiem ładnie, gdy słońce zachodziło, przenikając przez zielone korony drzew, a kolorowe kwiaty kwitły w każdym ogródku. Wtedy nawet szare domy wydawały się mieć swój charakter. Jesienią wszystko było tu przytłaczające.

Minho podszedł do krzewu i wyciągnął rękę po parasol, ale nagle coś się pod nim poruszyło. Natychmiast cofnął się, potykając o jakiś konar i przeklął własną głupotę.

Nie miał niczego, czym mógłby się obronić w razie sytuacji kryzysowej. Zamiast tego bezmyślnie wyskoczył w piżamie, w środku nocy w tak nieciekawej okolicy do ogrodu, by sprawdzić podejrzany hałas. Czuł się jak w słabym horrorze, w którym najpierw ginie wymuskana i bezmózga blondynka.

– Hej – odezwał się, próbując brzmieć pewnie. – Hej, kto tam jest? Wyłaź, mam broń – skłamał.

Mimo to odpowiedziała mu cisza. Przełknął z trudem ślinę i zrobił krok w stronę kolczastego krzewu. Szturchnął go przemoczoną od wilgotnej trawy skarpetką, ale nic się nie wydarzyło. Podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął drżącą dłoń. Podniósł ostrożnie spory czarny parasol i zamarł.

Między ostatnimi, prawie już przekwitłymi pąkami różowych kwiatów, leżał poturbowany chłopak.





*mam nadzieję, że pierwszy rozdział przypadł wam do gustu i przyjmiecie ciepło tę pracę, bo bardzo zależy mi na wróceniu do formy, jako pisarz*

him - minsungWhere stories live. Discover now