Przypowieść z Kaplicy Bennu (PL)

16 0 0
                                    

Dziewięćdziesiąt dni i dziewięćdziesiąt nocy trwała wędrówka Tefnakhta, syna Hondo by przekroczyć wrota miasta Heliopolis. Prowadzony przez Bennu i swoją nieokiełznaną ciekawość przebył wszelkie trudy, by móc stanąć przed Wielką Enneadą i na własne oczy zobaczyć ich boskość. W żarze pustynnego słońca rozciągała się przed nim kilometrowa, prostokątna świątynia. Bennu, przyprowadziwszy go do celu, złożył zmęczone wyczerpującym lotem skrzydła i usiadł na drzewie Ished, rozpościerającym gałęzie tuż przed wejściem, jakby zapraszało owego przybysza. Od teraz Tefnakht musiał iść sam. Przekroczył pewnie próg, by znaleźć się wewnątrz przestrzennej acz dusznej świątyni, emanującej nieznaną dotąd Tefnakhtowi mocą. W powietrzu mienił się złoty pył. Barwne reliefy wydawały się obserwować każdy jego krok, jednak Tefnakht nie zaprzestał szukać tego, po co przybył.

Wewnątrz komnaty głównej wspartej na strzelistych kolumnach, pośród mnogości obelisków i hieroglifów, na dziewięciu szczerozłotych i bogato zdobionych tronach zasiadała Wielka Enneada; Szu, Geb, Nut, Tefnut, Neftyda, Set, Ozyrys, a pośrodku – sam bóg stworzenia, Atum. Wszyscy bogowie i boginie zwrócili zarówno swoje zwierzęce jak i ludzkie twarze ku Tefnakhtowi, i wcale nie zdawali się być zaskoczeni jego śmiałym pojawieniem się.

– Jako i wszystkie przeciwności na drodze do kaplicy Bennu przezwyciężyłeś, bogowie wysłuchają każdego słowa, które ośmielisz się ogłosić– chłodnym głosem odezwała się ludzka twarz Atuma.

– Ja, Tefnakht, syn Hondo przybyłem tu, by święte jestestwo was, bogów spłynęło na mnie boskim olśnieniem. Jeżeli wszechmocni jesteście, jako pieśni o was wyśpiewują, nie ma dla was czynów niemożliwych. – Następnie, bez taktu czy pokory Tefnakht wypowiedział każde swoje życzenie, z którym tu przybył. Wszyscy bogowie pozostawali jednak niepokojąco bierni i spokojni.

– Szu, Dawco Wiatru Północnego tchnącego życiem! Ujarzmij zdradliwe morza i oceany, wycisz szkwały. Podmuchem wiatru poprowadź mą łódź tak, bym bez kompasu czy mapy mógł z powrotem dotrzeć do lądów, które zniszczyłem, by oddać im zadośćuczynienie. – domagał się od Szu, boga o twarzy lwa, który na jego słowa odpowiedział milczeniem. Przybysz następnie, po nie otrzymaniu tego, o co prosił, zwrócił się do Geb, boga o ptasiej twarzy.

– O Geb! Patronie Ziem Płodnych! Niech uprawy nocą i zimą rosną dwa razy szybciej tak, by ich żniwo mogło zaspokoić głód wszystkich ludzi, na których ja się żywiłem. – Bez odpowiedzi od Geb, Tefnahkt skierował swe następne życzenie do Nut, bogini o krowiej twarzy.

– Nut, Bogini Błękitu Nieba! Wszystkie gwiazdy migoczące na twym niebiańskim ciele zbierz dla mnie i umieść w glinianym słoju tak, bym nimi mógł jak srebrem spłacić swoje długi. – Mimo wygłoszonego żądania, żadna głoska nie opuściła jej ludzkich ust, żadna gwiazda nie została oddana Tefnakhtowi. Jednakże przybysz nie czuł się zniechęcony kolejnymi odmowami.

– Tefnut, Bogini Wody i Wilgoci! Przywołaj niekończące się deszcze i nawodnij wszystkie lądy, które zwojowałem ogniem. Złagodź ból spalonych tam bytów. – Ludzka i lwia twarz Tefnut odpowiedziały grobowym milczeniem.

– Neftydo, Pani Nocy i Rozpaczy! – zawołał do kolejnej bogini. – Niech wszystkich zbrodniarzy, z którymi pracowałem zmroczyła w sennym koszmarze żałoba za swoje czyny. Spraw, by po przebudzeniu się rzewnie płakali tak, by nowy dopływ Nilu utworzył się z ich łez. – Znów niczym niezmącona cisza okazała się jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał Tefnakht.

– Set, Władco Chaosu i Ciemności! Z burzowych chmur utkaj dla mnie długi, ciemny płaszcz, którym przykryję wszystkie swoje złe uczynki. – Lecz Tefnakht nie otrzymał płaszcza.

– Izydo! Bogini Matko, Źródło Życia! – Zwrócił się do Izydy, bogini o dziobie kani. - Niech z twojej ręki zrodzi mi się tyle potomków, że matematycy nie będą w stanie zliczyć. Każdemu daj dwie pary nóg, by zadeptali pamięć o niechlubnych postępowaniach ich ojca. – Twarze Izydy pozostały w kamiennym bezruchu. Tefnakht spróbował więc przemówić do Ozyrysa, boga o głowie szakala.

– Ozyrysie, Panie Śmierci! Z fragmentów złóż ponownie członki ludzi, których zamordowałem. Odwiń ich ciała z bandaży mumicznych i tchnij w nich ponownie życie. – Nie nastąpiła żadna zmiana, nie zostało wypowiedziane żadne słowo. Gorzko zawiedzionemu Tefnakhtowi została ostatnia szansa. Zdesperowany odezwał się do najstarszego, wszechmogącego z bogów, Atuma, boga o głowie byka.

– Atum, Bogu Wszechrzeczy! Nakaż innym bogom spełnienie moich żądań, i tylko wtedy, gdy godnymi się okażecie, nazwę was wszechmogącymi! – Ludzka twarz Atuma nie odezwała się.

Zamiast tego bóg zwrócił ku Tefnakhtowi swoją byczą twarz i jakoby był tylko dzikim zwierzęciem, zawył. Po tym jak każdy bóg w komnacie zaczął ryczeć, szczekać, muczeć, krzyczeć, piszczeć, jedynym, co można było usłyszeć był jeden niezrozumiały rumor zwierzęcych twarzy bogów.

Przypowieść z Kaplicy Bennu✔️ (PL/ENG)Where stories live. Discover now