Rozdział 9

68 7 0
                                    

Shi wbił zaostrzony przez Valon patyk w piasek i szybkim ruchem nagryzmolił nim jakieś liuxiańskie krzaczki. Wpatrzyłem się w symbole, starając się przypomnieć sobie, co oznaczały.

老虎

– Lǎohǔ... – wydukałem mocno kalecząc akcent. – Czy to „tygrys"?

– Brawo – zaśmiał się chłopak i podeszwą buta starł napis, po czym przeciągnął się na kamieniu, na którym siedział. – Po pięciu dniach się w końcu tego nauczyłeś.

– Co ja poradzę na to, że te wasze litero-sylaby są tak mylące? – żachnąłem się i wyjąłem badyl z jego dłoni, starając się z pamięci powtórzyć rysunek, ale wyszedł koślawy.

Shi zmazał czubkiem podeszwy jedną z postawionych przeze mnie kresek, która najwyraźniej była nadmiarowa.

– Powiedzmy, że to słowo zaliczyłeś, więc w nagrodę dam tobie wybrać kolejne, którego się nauczysz. – Uśmiechnął się do mnie zawadiacko. – To jakie słówko chodzi ci po głowie?

Zamilkłem na moment, zerkając na krzątających się wokół koni nawigatorów. Zaraz mieliśmy ruszać w dalszą drogę, by dzisiejszego wieczoru stanąć w jakiejś gospodzie blisko granicy Esparu. Po tych kilku dniach należał się nam odpoczynek pod dachem, w szczególności, że wczoraj złapał nas deszcz i nadal byliśmy trochę mokrzy.

– Umiem się już prosto przedstawić, ale nadal nie znam nazwy swojego tytułu po liuxiańsku – zauważyłem, wracając wzrokiem do Shi. – Jak jest więc „książę"?

王子

Wángzǐ – odparł i sprawnie narysował dwa bardzo proste krzaczki. – Przynajmniej, jeżeli chodzi o syna panującego władcy, ale ty mieścisz się w tym kontekście. Czyli przedstawiając się, powiesz: „Wǒ shì Egon wángzǐ". Teraz powtórz.

Powtórzyłem grzecznie za nim, ale musiałem podjąć aż trzy próby, zanim złapałem dobry akcent i sposób przeciągania właściwych głosek. W takich chwilach zastanawiałem się, po jakiego kwiatka poprosiłem Shi o nauczenie mnie jego narodowego języka, po czym nagle on uśmiechał się z tym dobrodusznym rozbawieniem i traciłem te wątpliwości. On się ewidentnie przy tym dobrze bawił, mogłem więc w to brnąć choćby jedynie dla jego przyjemności.

– Chyba musimy się zbierać – oznajmił, patrząc w stronę reszty grupy zajmującej powoli swoje miejsca w siodłach lub na wozie. – Popytam cię jeszcze w drodze.

Podniósł się i wyciągnął do mnie rękę, więc pozwoliłem mu pomóc mi się podnieść. Znaleźliśmy się przez to dość blisko siebie, a ja w przypływie impulsu cmoknąłem go w czoło, czego ewidentnie się nie spodziewał. Spiekł buraka, spuszczając swoje błękitne oczy poniżej mojego wzroku, ale się ode mnie nie odsunął.

– Nie bierz mnie tak z zaskoczenia – mruknął w cichym proteście.

– To twoja wina, że nad sobą nie panuję – odparłem, na co zmrużył brwi w nierozumieniu. – Jesteś po prostu zbyt słodki.

– Przestań – pisnął, delikatnie mnie odpychając i zaczął oddalać się do koni.

– Wiesz, że nawet czubki uszu ci się czerwienią, jak się rumienisz? – droczyłem się dalej, podbiegając do niego i szybko muskając wargami jego zaróżowiony płatek.

– A! Nie w uszy – zaprotestował, zakrywając je gwałtownie dłońmi i odwracając się za szybko, co spowodowało utratę przez niego równowagi.

Złapałem go natychmiast w talii, aby nie upadł na ziemię i się nie poobijał. Shi sam do mnie przywarł, przyciskając się do mojej piersi.

– Masz aż tak wrażliwe uszy? – szepnąłem.

Książę z porcelanyWhere stories live. Discover now