6. Noc Poślubna

2K 134 30
                                    

— Dzięki Nikodem za podwózkę — mruknął Gregory, wchodząc lekko chwiejnym krokiem do windy wraz z Erwinem i Carbonarą. Ten ostatni uparł się, że odprowadzi ich do mieszkania siwowłosego osobiście.

— Nie ma sprawy... Czekaj, skoro Erwin to mój brat to ty jesteś szwagrem? Pojebane — Nicollo zastanowił się chwilę, po czym dodał: — Grzegorz Knuckles... Czekaj, czy Erwin Montanha? Jak wy to zrobiliście w końcu?

— Dwuczłonowe — wymamrotał szatyn.

— Erwin Knuckles-Montanha i Gregory Montanha-Knuckles? Zjebane trochę, ale pasuje do waszego ego — stwierdził.

— Tak Nico, dokładnie. Możesz już iść? — Knuckles warknął nieuprzejmie.

— Wiedziałem, że wam się spieszy na tą noc poślubną, ale nie sądziłem, że aż tak — mruknął piwnooki. — Tylko bezpiecznie!

— Nikodem, sprawdź może, czy nie ma cię na Paleto czy innym Cayo — prychnął zdenerwowany szarowłosy, otwierając wreszcie drzwi.

Bez zbędnego ociągania, Gregory od razu wszedł do środka. Carbonara zrobił obrażoną minę, lecz jedynie westchnął, pożegnał się i poszedł. Erwin odetchnął z ulgą i sam również wszedł do środka. Zakluczył drzwi i natychmiast poczuł jak strasznie jest zmęczony. Udawanie, że wszystko jest okej, w stanie gdzie miał ochotę walić głową o ścianę, było wyczerpujące. Do tego skrajne emocje, narkotyki i ciągłe przemyślenia również nie pomagały. Podszedł do okna apartamentowca, wyglądając na ulicę. Po chwili zauważył jak pojazd Nicollo wyjeżdża z zawrotną prędkością.

— Grzegorz! Nikodem pojechał jak coś! — krzyknął do brązowookiego.

— Okej? I?

— Co? Nie zamierzasz iść do siebie? — zdziwił się Knuckles.

— Erwin, wybacz, ale jestem cholernie zmęczony i ponadto pijany, a mieszkam na drugim krańcu miasta — westchnął Montanha. — Zresztą, musimy trochę wczuć się w to udawanie, nie? David mówił, żeby mieszkać razem przez jakiś czas.

— Pierdolony Gilkenly — warknął Erwin. Po chwili jednak złagodniał, nie mając siły na złoszczenie się. — Eh, no możesz zostać. Ale śpisz na kanapie — ostrzegł.

— Mi pasuje. — Starszy wzruszył ramionami. — Idę się myć. Mogę pożyczyć jakieś ubrania do spania?

— Masz — mruknął złotooki, podając szatynowi losowe dresy i świeże bokserki. Gregory je odebrał i udał się do łazienki. — Już słyszę pierdolenie tych jebanych morwiniar, że nosisz moje ubrania. W co ja się wpakowałem... — jęknął przeciągle, pociągając boleśnie za szare końcówki włosów.

— Hej, jesteśmy w tym razem. — Erwin usłyszał przytłumiony głos, zagłuszony lecącą z prysznica wodą. — Damy radę — powiedział pewnie, próbując dodać im obojgu otuchy.

— Wątpię. — Młodszy szepnął sceptycznie do samego siebie.

Odwrócił się i udał się w głąb sypialni. Zgasił górne światło, zostawiając włączoną jedynie małą lampkę nocną. Oby Gregory się nie potknął i nie zabił. Chociaż, może miałby wtedy pieniądze z odszkodowania? Erwin uśmiechnął się do siebie, zdając sobie sprawę z niedorzeczności myśli. Jeśli ten terminator potrafi spadać z wysokości, wybuchać, przyjmować na klatę kilka pocisków dziennie, to na spokojnie przeżyje ewentualne spotkanie twarzy z podłogą.

Złotooki usiadł na skraju łóżka, odchylając głowę do tyłu. Usłyszał strzekanie stawów, na co się nieznacznie skrzywił. Miał ochotę na relaksującą kąpiel, lecz oczy same mu się zamykały. Jutro się odświeży, teraz pójdzie po prostu spać. Zdjął białą marynarkę i rzucił ją na krzesło, z którego od razu spadła na podłogę. Siwowłosy westchnął cicho, ale nie miał zamiaru poprawiać ubrania. Zrzucił z siebie buty, których ze zmęczenia zapomniał zdjąć w korytarzu, po czym zaczął rozpinać koszulę, którą po chwili ściągnął.

Ślub (Morwin)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz