IX

49 30 0
                                    


- Czy mogłabyś przygotować dla mnie, proszę, truciznę? - patrzył na nią bardzo poważnie. Ona odpowiedziała nierozumiejącym spojrzeniem. Ktoś już dzisiaj prosił o coś do zatrucia strzał, ale jemu chodziło chyba o... Aż zaparło jej dech. Widząc rodzące się w niej zrozumienie kontynuował, zanim miała szansę zaprotestować.
- Wiesz, co oni mu zrobią. Będzie bardzo długo bardzo cierpiał. A ty możesz podarować mu dobrą śmierć. Szybką i bezbolesną. Czy zrobisz to dla mnie? - łagodny głos, poważne spojrzenie. Zamknęła otwarte wcześniej do odmowy usta. Raz jeszcze spojrzała na ledwie widocznego spomiędzy przyszłych oprawców człowieka, zanim przeniosła spojrzenie na Sowę. On czekał cierpliwie, aż miną nieskończone sekundy jej namysłu. Skinęła powoli głową.
- Tak.
Szybkim krokiem, żeby nie zdążyć się rozmyślić, i żeby nikt nie miał szans zauważyć i zapytać, co właściwie robi, wróciła do stołu, obok którego nieludzie nadal zajęci byli opieką nad cudem odzyskaną dowódczynią. To nie było trudne na poziomie wykonania. Większość roślin, których używali do leczenia, miała także inne niż lecznicze części. Brakujące nie rosły daleko, wrzątek wciąż jeszcze bulgotał, niezdjęty znad płomieni. Wrzuciła odpowiednie części ziół do moździerza, nie mogła jednak nigdzie znaleźć tłuczka, by dobrze je rozdrobnić. Zamiast niego użyła rękojeści noża, który dotąd nie odebrał jeszcze nikomu życia. Już po chwili w małej fiolce u jej pasa lekarstwo na krwawienie zostało zastąpione zielonkawą płynną śmiercią. Ulotniła się z lazaretu, zanim ktokolwiek zaczął zadawać jakiekolwiek pytania. Wróciła do Sowy, który stał teraz znacznie bliżej jeńca. Popatrzył na nią, jakby upewniając się, że nie zmieniła zdania i przyklęknął przy mężczyźnie. Zachęcającym gestem wskazał jego na wpół otwarte usta. Obok wiewiórki naradzały się, jak najlepiej będzie dokonać zemsty na pojmanym. A on leżał i nawet nie próbował czegokolwiek przedsięwziąć, wiedząc, jak bezcelowe by to było, i jak ogromną radość sprawiłby takimi próbami swoim katom. Lava wyciągnęła buteleczkę w stronę starego elfa, on jednak nie wyciągnął po nią ręki. Zrozumiała, czego od niej oczekuje. Przełknęła ślinę. Ręka jej zadrżała. Przecież medyk... nie powinien...
Medyk powinien przede wszystkim pomagać. A dla tego człowieka szybka i bezbolesna śmierć będzie pomocą. Podniosła buteleczkę do jego ust i pod czujnym okiem Nuie wlała w nie całą jej zawartość. Człowiek popatrzył na nią, przełykając ostatni łyk swojej śmierci i po wyrazie jego oczu poznała, że wie. Że rozumie. Że wiedział, na co się pisze, pijąc. Nie wiedziała jednak, jakie emocje budzi w nim ta myśl. Nie miała szansy przyjrzeć się dokładniej. Wiewiórki zdecydowały. Wracały teraz, a ona szybko odskoczyła, chowając buteleczkę głęboko do sakiewki przy pasie. Nie wiedziała, jakby się wytłumaczyła, gdyby ktokolwiek zapytał, co tu robiła.
Ktoś szarpnięciem postawił Aerdinczyka na nogi i mocno złapał za ramię. Ktoś drugi z paskudnym uśmiechem oznajmił mu przewidziany wyrok.
- Zrobimy z ciebie jeżyka, dh'oine. Wiesz, co to znaczy, prawda? Mam nadzieję, że dobrze biegasz! Może nawet uciekniesz...
A ona widziała, że jego nogi już lekko drżą. Oczy już mętnieją. To była naprawdę błyskawicznie działająca trucizna, o oczywistych symptomach... O ile ktoś wiedział, na co należy patrzeć.
Wywlekli go na szeroką polną drogę.
- Biegnij, biegnij!
Puścili go, by zaczął uciekać po drodze. Nałożyli na cięciwy strzały, które miały jedna po drugiej powoli odbierać mu życie. On postąpił parę kroków, ale widziała już wtedy wyraźnie, że nie widzi na oczy, a jego serce niemal już nie bije.
- No szybciej, co tak powoli? Psujesz zabawę!
Po chwili poleciała pierwsza strzała, druga, trzecia, prawie naraz. Patrzyła bardzo uważnie. Była pewna, że kiedy pierwsza z nich uderzyła go w plecy, on już nie żył.
- Eee, beznadzieja. Złośliwie zdechł. Tragiczni ci dh'oine, nie umieją się bawić...
Łucznicy, narzekając, wrócili powoli do obozu. Na miejscu została tylko Lava, Nuie, trup i Naefrie, która zjawiła się i z cienia obserwowała całe zajście.
- Lava, chodź... - rzuciła miękko. Połówka pokręciła jednak głową. Bardzo łatwo byłoby teraz nie patrzeć, nie widzieć. Ale, mimo że byłoby to bardzo łatwe, to nie mogła. Powoli podeszła do zmarłego porzuconego na polnej drodze. Uklękła przy nim na ziemi. A więc to takie uczucie, zabić człowieka...
Zamknęła mu oczy. Wstała. Nuie odszedł. Naefrie wzięła ją za rękę i pociągnęła głębiej między drzewa, tak, by trup zniknął im z oczu. Bez słowa przytuliła siostrę. Nie wiadomo, jak się domyśliła, czy może widziała, jakoś zrozumiała... To nie miało znaczenia - wiedziała. Lavaroc, Skowronek, wtuliła się w siostrę. I pierwszy raz od wielu dni zapłakała. Nie płakała, widząc zmarłego szwagra, ani wyczołgując się z masowego grobu. Nie płakała w koszmarach. Ale teraz - płakała z całych sił, jakby to mogło jeszcze zmienić cokolwiek. Przywrócić jemu życie, albo jej czyste sumienie. Siostra tylko gładziła ją delikatnie po włosach i przyciskała do piersi. Wreszcie płacz ustał, jak wszystko ma wreszcie w zwyczaju.
- Ja... ja chciałam... Ja nie...
- Ćśśś. Wiem. Wiem, malutka, wiem.
Nie zostało nic do dodania. Nic do powiedzenia. Nic nie mogło przywrócić tego, co jeszcze kwadrans temu było oczywistością. Pozostawało żyć dalej. Wróciły do lazaretu. Lava zlała resztę zielonej trucizny do tej samej fiolki i ponownie schowała głęboko, pomiędzy inne, mniej podejrzane rzeczy. Naefrie udała, że tego nie widzi. Zabrała kociołek i poszła go wyszorować, tak, by nikt przez pomyłkę nie zadał śmierci jakiemuś pacjentowi. Pod nieobecność siostry połówka zdążyła przyrządzić jeszcze jedną miksturę. Mętna, błękitnawa ciecz połyskiwała dziwnie w buteleczce, którą ukryła równie skrzętnie. Na szczęście po tym specyfiku wystarczyło tylko przepłukać naczynie, co również zdążyła zrobić przed powrotem Naefrie.
Tym razem złe wieści przyniosła jednak nie wracająca znad strumyka elfka, ani nie Kor'ahel. W lazarecie pojawił się sam Szwacz, ponury jak gradowa chmura.
- Za pięć minut zbiórka, muszę ze wszystkimi pogadać. - rzucił i poszedł dać znać reszcie.
Jak to jest, że nikt nigdy nie robi takich zbiórek po to, żeby powiedzieć po prostu, że dzieje się dobrze? Dlaczego, jak nagle wszystkich gdzieś wzywają, to z góry wiadomo, że źle się dzieje? A można by dla odmiany zrobić zbiórkę i zacząć od "mamy ciasteczka, częstujcie się..." 

Opowieść SkowronkaWhere stories live. Discover now