1.

8K 139 37
                                    

Rozdział sprawdzony.

Po raz kolejny usłyszałam dźwięk dzwonka, co niezmiernie mnie zdenerwowało. Kto do cholery śmie zakłócać mój sen? Kiedy w końcu mam okazje wyspać się to ktoś od rana się do mnie dobija.

– Halo? – odebrałam, nie wiem czy ta osoba mnie usłyszała bo mój zaspany głos brzmiał jak szept.

– Znowu zaspałaś do pracy? Hope do cholery, nie jesteś już dzieckiem! – kiedy tylko usłyszałam głos mamy od razu przewróciłam oczami, co ta kobieta ode mnie chce?

– Boże mamo, ja mam dzisiaj na czternastą – jęknęłam zrozpaczona. Jest siódma, a ja chciałam pospać chociaż do dziewiątej.

– Naprawdę? Oh, przepraszam córeczko. To taka matczyna troska – zaczęła przepraszać. Jej matczyna troska wobec mnie skończyła się lata temu.

– Tak matczyna troska. Pierwsza okazja do wyspania się po miesiącu pracy na szóstą i takie coś – mruknęłam zdenerwowana. Nikt nie potrafi mnie tak wyprowadzić z równowagi jak moja mama. Zawsze ma jakiś problem i mimo, że mam dwadzieścia jeden lat to ona dalej pilnuje mnie jak dziecka. Poza tym tylko ona umie zepsuć mi humor do końca dnia.

– Idziesz dzisiaj na czternastą? – zapytała, a ja prawie kliknęłam czerwoną słuchawkę. Czy ona udaje?

– Tak mamo, mówiłam ci przed chwilą - odpowiedziałam. – Czemu nie możesz sobie dzwonić do Jake'a?

- Bo wiem, że on jest odpowiedzialny, a ty zachowujesz się jak małolata - spodziewałam się tej odpowiedzi, ponieważ powtarza mi ją od dwóch lat, czyli odkąd zaczęłam pracować. - Zrób sobie śniadanie, jutro nie będę dzwonić. Przy okazji mam w planach cię odwiedzić, ale nie wiem kiedy będziemy mieli wolne.

– Pa – powiedziałam sama do siebie. Kate Weston od zawsze taka była i chyba powinnam się do tego przyzwyczaić.
————

Otworzyłam lodówkę w celu znalezienia jakiegoś pożywienia na śniadanie, jednak nic oprócz światła tam nie zastałam. Trzeba wybrać się na zakupy.

Postanowiłam szybko się ogarnąć i pójść do sklepu po jakieś zakupy. Niestety życie w ciągłym pośpiechu ma to do siebie, że nie mam czasu kupić sobie jedzenia. Poszłam pod prysznic. Jak zawsze wysmarowała się moim ulubionym cytrynowym balsamem. Stety, niestety to moja mama zaraziła mnie miłością do cytrusów. Dlatego mam obsesję na ich punkcie. Jestem pod wieloma względami podobna do mamy, ale na szczęście mój charakter jest bardziej podobny do taty.

Wyszłam z prysznica i owinęłam się szczelnie ręcznikiem. Postanowiłam wziąć się za moją pielęgnacje, której nie da się tak nazwać. Przemyłam twarz jakimś żelem i ogarnęłam swoje włosy.

Moje brązowe włosy sięgają lekko za piersi. Starałam się dbać o moje włosy, ponieważ naprawdę je lubiłam.

Wyszłam z zaparowanej łazienki i poszłam do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżąły wcześniej uszykowane przeze mnie ciuchy.

Był środek kwietnia, dlatego postanowiłam założyć białą, sięgającą do kostek sukienkę.

Wzięłam kluczyki od auta i wyszłam z mieszkania, uprzednio je zamykając. Zazwyczaj do pracy chodzę ma nogach i na zakupy też. Jednak zdarzają się wyjątki takie jak dzisiaj, że muszę zrobić dużo zakupów i nie doniosę tego do domu.

————

Przechadzając się po alejkach sklepu mignęła mi znajoma postura, jednak nie zdążyłam ujrzeć kto to.

Stanęłam przed półką z płatkami i zrozumiałam, że właśnie stanęłam przed decyzją życia i śmierci. Jestem wielką miłośniczką płatków śniadaniowych i zawsze mam problem wybrać, które chce. Jednak czekoladowe na zawsze będą w moim sercu, gdyż kojarzą mi się ze smakiem dzieciństwa.

Nie zwracając uwagi na otoczenie lustrowałam każde opakowanie dokładnie.

– Dzień dobry – powiedział jakiś znajomy mi głos. Miałam to do siebie, że od zawsze miałam słabą pamięć lub nie przywiązywałam uwagi do ludzi z którymi miałam do czynienia.

Odwróciłam się w stronę głosu i już wiedziałam kto to był. Ten jakże wspaniały szatyn, do którego Cindy wzdychała przez resztę dnia - Nicholas Miller.

– Dzień dobry – odpowiedziałam zmieszana, a ten się tylko uśmiechnął i odszedł.

To było dziwne. Zazwyczaj żaden gość z restauracji nie wita się ze mną, ba nawet mnie nie pamiętają.

Nicholas

- Do cholery dobrze wiesz, że potrzebujesz kogoś u swoim boku - srogi głos rozniósł się po gabinecie. Starszy mężczyzna wstał ze swojego miejsca i zdenerwowany przeczesał palcami siwe włosy. Obserwowałem go ze stoickim pokojem.

- Nie kocham żadnej kobiety oraz nie chcę żadnej mieć - odpowiedziałem, a ten przewrócił oczami.

- Chociaż udawaną - stwierdził. Był już mocno zdenerwowany, doskonale to widziałem. - W końcu dojdzie do skandalu, a tego nie chcemy. Zaczął się okres organizowania balów, a my jako rodzina musimy pokazać klasę. Nie pokażesz jej jeśli w wieku dwudziestu sześciu dalej jesteś sam.

- Kogo mam sobie znaleźć? - zapytałem spokojnie.

Mój ojciec zawsze reagował zbyt gwałtownie. Martwił się o reputację, fundusze i wygląd zarówno firmy jak i rodziny. Natomiast ja byłem bardziej spokojny, a opinia innych partnerów biznesowych i ludzi najmniej mnie interesowała. Byłem zdania, że to moja firma i będzie prezentować się tak jak ja chce.

- Może być jakaś biedna dziewczyna, która potrzebuje pieniędzy. Byleby była ładna i prezentowała się godnie - zaproponował, a ja prychnąłem na jego wymagania.

- A ta kelnereczka z tej restauracji co byliśmy ostatnio? Niezła jest - wtrącił się jego kuzyn.

Axel Miller to mój kuzyn, a zarazem najbliższy przyjaciel. Jest ode mnie starszy o cztery lata. Jego ojciec zmarł już długi czas temu. Jego tata i mój tata byli rodzeństwem. Od dzieciństwa mialem dobry kontakt z Axelem aż do teraz. Axel pracuje również w mojej firmie jako moja prawa ręka i doradca. Moja firma jest zbyt wielka bym dał sobie radę sam, my we dwoje ledwo dajemy radę to ogarnąć.

- Ta co nas obsługiwała w Sulla Strada? - zainteresowany mężczyzna podniósł głowę. - To nie jest wcale głupie, Axel. Ładna, skromna dziewczyna idealna dla ciebie.

Od razu wiedziałem o kogo chodzi. Piękna brunetka z restauracji. Nasze późniejsze spotkanie w sklepie. Była atrakcyjna nie powiem, że nie.

- Właściwie to ją spotkałem - odparłem po chwili. Tata z Axelem przenieśli - W sklepie przywitałem się z nią i poszedłem.

Nie wspominałem o uśmiechu, który jej posłałem. To był zwykły kulturalny gest, tak jak uczyła mnie mama. Do kobiety należy mieć szacunek i nie myśleć nawet o uderzeniu jej. Chyba, że pierścionkiem zaręczynowym tak jak zrobił to mój ojciec, ale to już inna historia.

- Idealnie, jutro wybierzemy się tam na lunch. Powiem Diego żeby dowiedział się o niej jak najwięcej i o której zaczyna pracę - powiedział tata i po krótkim pożegnaniu wyszedł z gabinetu.

Nie stresowałem się tym. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby chociażby przez miesiąc udawała moją fałszywą narzeczoną.

Nie może być aż tak źle.

JLQalive

No trochę się tutaj zmienia🖤

Jeśli gdzieś jest jakiś błąd to proszę pisać!

LuxuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz