;Rozdział dwudziesty czwarty;

191 26 7
                                    

-Wszystko w porządku? - Spojrzałem, przyznam przestraszony, na Yeosanga, który pojawił się tuż obok, gdy ja wciąż wpatrywałem się w cień, który pozostał po sylwetkach Seonghwy i Sana.

-Tak... ja, to tylko dziwne.

-Co?

-Dlaczego się przemienił tak nagle? Nie rozumiem tego - Nagle blondyn odwrócił głowę w stronę jednego z wilków, kiedy brunatna postura zbliżyła się, górując nad naszymi ciałami o kilka cali... może podobnie, jak robił to San, nim opuścił swój majestatyczny łeb na moje ramie.

-Zgadzam się z Yunho. To akurat było do przewidzenia i podziwiam Seonghwę, że na to wpadł bez znajomości dobrej ich rasy - Yeosang wskazał dłonią na brunatne zwierze, które błysnęło swoimi złotymi oczami - Zablokował go jego instynkt opieki, który wyraźnie jest silniejszy, niżeli jego dzika strona - Położyłem swoją dłoń w miejscu, gdzie poczułem wycięty symbol - Chcesz do niego iść?

-Bardzo - Wyszeptałem niepewnie, czując, jak rumieniec rozpływa się intensywnie po moich policzkach. Sam fakt, że rozmawiali o mnie i o uczuciach, które chciałem pierwotnie ukryć... Teraz wiedzieli o tym absolutnie wszyscy.

-Bardzo chcesz do niego iść, czy uciec stąd? - Zachichotał Yeosang, przekomarzając się lekko, zanim chwycił moją dłoń, ciągnąc mnie do siebie delikatnie.

-Nie pogarszaj mojej i tak beznadziejnej sytuacji - Uderzyłem go lekko w ramię, zanim westchnąłem na zimno, które zaczęło mnie przejmować coraz to intensywniej i nieprzyjemniej, aż wszystko, co mnie otacza, zaczęło się rozmazywać... i przestało istnieć.

-...a jeśli go zraniłem? Albo będzie się mnie bać? Prawie na niego skoczyłem - Słyszałem głos Sana lekko rozmyty i niewyraźny, jeszcze długo przed tym, jak zobaczyłem cokolwiek, co mnie otacza. Dopiero po chwili dotarło do mnie, gdzie jestem... Staliśmy w holu, który wczoraj pokazał nam Yunho, przed drzwiami pokoju, w którym spędziłem spokojną noc u boku czarnowłosego mężczyzny. Drzwi były lekko uchylone, a spomiędzy nich dochodził cichy głos tego samego człowieka, o którym przed chwilą wspomniałem.

-San...

-Nie, coraz trudniej mi to znosić. Wiem, że kazałeś, ale ja już nie potrafię. Ty też nie. Nie możesz mnie kontrolować, nie jesteś w stanie mnie potrzymać. Może lepiej będzie, jeśli ty... no wiesz - Ból w jego głosie łamał mi serce.

-Nie zabije cię San, zapomnij o tym - Warknął Seonghwa, wydając się wściekły, a moje oczy otworzyły się szeroko.

-Może za niedługo nie będziesz miał wyjścia - Nie potrafiłem pojąć, jak można być tak bardzo pogodzonym z własną śmiercią. To tak, jakby San, nawet tego pragnął...

Po moim lodowatym policzku pociekły ciepłe łzy i nie mogłem powstrzymać swojego ciała przed poruszeniem, kiedy zacząłem niemal podświadomie iść prost do pomieszczenia o uchylonych lekko drzwiach. Wyjrzałem niepewnie, a Seonghwa, choć jego usta były otwarte, zamknął je natychmiast, spoglądając w moim kierunku. Wiedziałem poniekąd, że mnie usłyszą, ale nie mogłem jakoś o tym myśleć.

Po prostu spojrzałem na Sana. Siedział na naszym łóżku z ramionami owiniętymi wokół swojej piersi. Jego ciało było już ubrane w jakiś dres, a usta nie opływały szkarłatem krwi ciała, które rozszarpał. Wydawał się niewinny, a jego oczy pełne błagania o wybaczenie, tak, jakby musiał je usłyszeć. 

Przełknąłem boleśnie, podchodząc do niego na kilka kroków i wiedziałem, że Seonghwa wycofa się z pomieszczenia. Może oboje wyjdą i dadzą nam trochę swobody... może.

-Wooyoung, ja... - Wiedziałem, że będzie chciał mnie przeprosić, lecz wyprzedziłem go, szybko pochylając się, aby mocno pocałować jego usta. Zamilkł skutecznie, a ja powoli wdrapałem się na jego twarde uda, siadając wygodnie na jego nogach.

Kiedy poczułem, że chce się wycofać, uniosłem swoje dłonie o cale wyżej, powoli wsuwając palce w jego długie, ciemne loki, przyciągając go bliżej siłą. I wiedziałem, że odsunąłby się, gdyby tego chciał. Nie mogłem nawet starać się go zatrzymać, ale mój niewielki opór sprawił, iż został, pozwolił mi się rozpieszczać.

Aż poderwał nasze ciała, a moje plecy uderzyły lekko o materac łóżka. Jego usta znów dopadły moich, schodząc teraz niżej i niżej... Jęknąłem, kiedy pocałował lekko moją szyję w miejscu, gdzie już raz zostałem zraniony. Dreszcz przebiegł nachalnie po moim kręgosłupie na myśl, iż mógłbym zaznać znów tego uczucia, jakbym opuszczał ten świat, jednak w ramionach osoby, która doprowadzała każdy mój cal do szaleństwa.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragne - Wyszeptał San, a jego dłonie zaczęły tańczyć po moim brzuchu, wkradając się delikatnie pod koszulę na moim ciele. Jego usta znów opadły na wystającą żyłę gardła, delikatnie całując ją przy każdym słowie - Pragnąłem cię od tak dawna... Nazwij mnie chorym, ale nie mogłem przeżyć dnia bez patrzenia na ciebie - Przełknąłem. Jego piękne, fioletowe oczy minęły mi zaledwie kilka razy, jednak... czy obserwował mnie częściej? Czy obserwował mnie każdego dnia mojego życia od chwili, kiedy wyciągnął mnie z płomieni?

-Możesz mnie mieć - Wyszeptałem, spoglądając na niego, obserwując, jak jego piękne okręgi unoszą się lekko ku górze, by na mnie spojrzeć. Podniósł się odrobinę, a jego dłonie powoli otarły zaległe łzy na moich policzkach, nim ciepły pocałunek znów rozpieścił moje usta.

-To zbyt niebezpieczne - Mruknął, choć widziałem, że nie chciał przestać, widziałem, jak bardzo chce iść dalej.

-Nie boję się, San - Łagodnie ująłem jego koszulkę, ściskając jej rozgrzany materiał w zaciśniętych dłoniach.

-Ale ja tak. Nie mógłbym żyć w świadomości, iż zraniłem cię... bądź gorzej. Jestem  nieobliczalny, dobrze o tym wiesz - Mruknął, opadając lekko w dół, zanim przytulił się do mojego ciała. Wiedziałem, że cierpi, i raniło to moje serce, jednak nie zamierzałem się poddać, łagodnie otulając jego niewyobrażalnie szczupłą talię, czując, jak ciepło jego sylwetki przenika mnie intensywnie. Był jak jego wielkie, prywatne słońce, sprawiające, iż rozkoszowałem się jego uczuciem.

-Ale nie zrobiłeś nic złego, Sannie. Nie potrafisz mnie skrzywdzić - Wyszeptałem w jego włosy, czując ten piękny, aromatycznie leśni zapach.

-Mówisz tak, bo rzeczywiście nic nie zrobiłem, czy dlatego że wiesz, że nie chcę żyć - Słyszałem ból w jego niskim głosie i nie mogłem powstrzymać się, by nie zacisnąć dłoni mocniej na jego ciele.

-Nie poruszyłeś się. Tak, warczałeś, ale nie poruszyłeś się, żeby mnie zranić. Nie zrobiłeś nic, co, chociażby sprawiło, że mógłbym się bać. A po drugie, tak, nie chcę cię stracić. Rozumiem, że się boisz, ale może właśnie ten strach pogarsza twoją sytuację. Zaufaj mi San - Wyszeptałem, delikatnie pieszcząc jego odzianą skórę, zanim lekko podniósł swoją głowę, spoglądając uważnie w moje oczy, szukając potwierdzenia  i pewności w tym, co chcę, by zrobił, ale... ja byłem pewien - Możemy przestać w każdym momencie - Dostrzegłem niepewność w jego oczach - Twoja decyzja, San.

-Tylko jeśli naprawdę tego chcesz - Przyciągnąłem go do siebie.

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz