XII

27 7 2
                                    

Trzymam łeb Zen w dłoniach, by się zanadto nie szarpała

اوووه! هذه الصورة لا تتبع إرشادات المحتوى الخاصة بنا. لمتابعة النشر، يرجى إزالتها أو تحميل صورة أخرى.

Trzymam łeb Zen w dłoniach, by się zanadto nie szarpała. Dutka uciska mocno jej górna wargę, by skupiła się na innym bólu niż postrzelonym udzie. Cóż, chwilowo się udaje.

Kowal kładzie rękę na zadzie klaczy i przejeżdża dłonią wzdłuż mięśni. Zwierzę nie reaguje, wyciągnąwszy szyją z mizernym wyrazem pyska, gdy sznurek na chrapie był coraz mocniej zaciśnięty. Głaszczę ją po gwiazdce między jej oczami. Konie z boksów obok rżą niespokojnie, bo inny wierzchowiec jest właśnie kuty rozżarzoną do czerwoności podkową. Psy merdają ogonami, biegając wokół i dojadając resztki spiłowanych kopyt. Wróble ćwierkają za stajnią, gdzie schowały się w wysokich bukach.

Kowal uciska ranę pod oraz nad raną postrzałową, z dziury jątrzy się gęsta, śmierdząca ropa skapująca na kamienna posadzkę. Mężczyzna wyciera dłonie o skórzany fartuch na nogach. Wkłada obcęgi do paleniska, przy którym pracuje trzeci facet, wybijając podkowy na kowadle. Zen nie ma nawet siły podnieść głowy, gdy rozżarzony metal wypala brzegi jej ran, a potem ponownie rozgrzany do czerwoności, zanurza się w jej mięśniu. Z mokrym plaśnięciem kowal wyjmuje poszarpany pocisk, krew leci ciurkiem po jej nodze, więc za chwilę ma z sykiem wypalaną całą ranę.

Odkręcam dutkę, oddaję ją kowalowi, który kręci głową.

– Lepiej byłoby dla tego koniska, jakbyś sprzedał mu kulkę w łeb, zanadto się będzie męczyć i już nigdy może nie mieć tak silnej nogi.

– Będę o nią dbać.

– Tu nie chodzi o dbanie, dzieciaku, nie wiem, coś robił, że niemal ją zajeździłeś na śmierć, ale jej kuracja będzie trwała z jakiś tydzień, a to kosztuje.

Zaciskam mocniej zęby.

– Jeśli do wieczora nie opłacić boksu oraz siana dla niej na ten czas, zabieram ją do rzeźnika. Nie mam ochoty mieć dodatkowego darmozjada, już i tak ci pomogłem, a moje rachunki same się nie opłacą.

Pocieram nasadę nosa. Pieniędzy ledwo starczy na samo siano. Wkładam ostatni zwitek banknotów w podniszczoną oraz brudną od smaru dłoń mężczyzny.

– Resztę doniosę później i bardzo dziękuję, człowieku, za pomoc.

– Niecodziennie ktoś prosi mnie o ratowanie konia, gdy zakup nowego jest niemalże tańszy. – Klepie klacz po szyi i prowadzi ją do drewnianego boksu.

– I ona tu będzie pięć dni. Potem muszę jechać dalej.

– Nie wyzdrowieje do końca do tego czasu.

– Znajdź jej coś. Zioła, maść, wszystko jedno. Zapłacę.

– W to nie wątpię. – Wzdycha. – Popytam handlarzy, czy coś mają.

– Dzięki. – Kiwam głową i po raz ostatni głaszczę klacz, skubiącą powoli siano. – Przyjdę rano z pieniędzmi.

– Obyś, inaczej czeka ją rzeźniczy hak.

Kraina Krwi || boys' loveحيث تعيش القصص. اكتشف الآن