Rozdział 7

77 6 2
                                    

Chciałam mieć już to z głowy, wejść tam zrobić to co trzeba i wyjść. Niestety z każdą sekundą było coraz gorzej. Myśl, że będzie mnie dotykać, patrzeć na mnie i być blisko nie pozwalała zapukać w drzwi, przed którymi stałam. Wpatrywałam się w nie z uniesioną ręką gotową do dwóch delikatnych uderzeń. Niestety cała moja siła gdzieś się rozwiała i ogarną mnie strach tak zimny i ujmujący, że odwróciłam się z zamiarem odejścia z powrotem do siebie. Niestety znowu miałam pecha. Drzwi komnaty się otworzyły, przeszył mnie dreszcz. Zamarłam.

- O, Lisa, właśnie miałem po ciebie iść - jego głos był radosny, jakby cieszył się, że to ja do niego przyszłam - wejdź.

Złapał mnie za ramiona i obrócił w swoją stronę. Zaprowadził mnie do środka i wyprosił dwójkę straży. Nie krył się zbytnio ze swoimi intencjami. Jeszcze zanim drzwi się zamknęły jego dłonie powędrowały wzdłuż moich pleców i zatrzymały się na biodrze. Zacisnęłam pięść na materiale swojej sukni i pozwoliłam mu się prowadzić. Zatrzymał się przed dość dużym, średniowiecznym oknem. Postawił mnie tam jak lalkę i pozwolił mi pływać w słońcu, które na mnie padało. Dał mi również wspaniałą możliwość cieszenia się jego zaborczym dotykiem. Pozwalał mi chłonąć tę chwilę całą sobą. Czuć, jak klęka z tyłu mnie i rękami wślizguje się pod moją sukienkę. Pozwalał mi płonąć. Płonąć czystym ogniem nienawiści i obrzydzenia. Wpatrywałam się w mury zamku oraz połacie zieleni za oknem. Starałam się być jak najdalej. Bezskutecznie. Jego dotyk coraz bardziej mnie palił. Wypalał swój własny szlak. Udami, w górę, biodra, talia, brzuch, talia, brzuch, podbrzusze, niżej, wyżej. Kwas przesiąkał w głąb mnie. Chciałam zwymiotować. Jego dotyk był gorszy niż wrzątek. Zaczęłam się wiercić, mój oddech był cięższy. To bolało. To tak cholernie bolało. Nie mogłam złapać oddechu. Moje usta były otwarte. Nie mogłam oddychać, krzyczałam. Próbowałam zepchnąć ręce Artura które znajdowały się pod sukienką. Moje ruchy stały się chaotyczne. Robiłam wszystko byle by się ich pozbyć. Cudem udało mi się. Ominęłam zdziwioną postać klęczącą teraz przede mną i biegłam do drzwi. Artur był zdziwiony. Ja też. Już od bardzo dawna tak mu się nie stawiałam. Zawsze jakoś znosiłam ten ból, ale dzisiaj był silniejszy.  Niszczył mnie bardziej, wdzierał się do umysłu wraz z krwią i mnie wypalał bardziej niż zwykle. Spustoszenie, które siał było zbyt duże. Niestety Artur bardzo szybko się ogarną. 

- Straże! - krzykną, a zaraz po tym do pokoju wpadło dwóch, tych samych mężczyzn co wcześniej, zagradzając mi drogę. 

Zatrzymałam się. Cała nadzieja odpłynęła. Jakby nie lubiła mojego towarzystwa. Odeszła, chociaż ja bardzo ją szanowałam. Zostawiła mnie tak samo jak odwaga, siła i chęć walki. Zrobiła to samo co najbliżsi mi ludzie. Porzuciła. Nie było już dla mnie zwycięstwa. Nie wygram z trojgiem umięśnionych i przez lata szkolonych mężczyzn. Zatrzymałam się, a w moich oczach została tylko pustka. Czekałam na to co miało się stać. 

Wszystko działo się bardzo szybko. Krzyk Artura. Dłonie strażników na moich ramionach. Uderzenie mojego ciała o ścianę. Wbijające się paznokcie w moją skórę. Kolejne uderzenie, tym razem o ramę łóżka. 

Czemu oni robią to tak mocno. Przecież się nie rzucam. Gdy tylko spojrzałam w lustro po lewej stronie komnaty zauważyłam, że wcale tak nie było. Ich dotyk dalej mnie palił, powodując dreszcze i gwałtowne reakcje ciała. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wcale nie byłam spokojna. Wszystko dalej działo się bardzo szybko. Ręka na mojej twarzy. Uderzenie. Już jej nie ma. Znajduje się w jakimś innym miejscu na moim ciele. Głos Artura. Moje ręce, przywiązane do łóżka. Tylko dwie ręce na moim ciele. Artur. Łapie mnie za włosy. Ciągnie. Coś w moich ustach. Porusza się. Boli. Dławię się, duszę. Czuje ciepło. Zalewa moje gardło. Kolejne uderzenie. W twarz. Kopnięcie. W brzuch. 

Królowa | 18+Where stories live. Discover now