Rozdział 12

33 2 2
                                    

Otworzył oczy i spojrzał przez okno. Warszawa płonęła, na wczesnym niebie widniały samoloty zrzucające tony bomb na miasto. Stanął przy oknie i patrzył, nic nie mógł zrobić. Oparł się o parapet, zaciskając powieki. Chciał być głuchy na huk wybuchów i walących się budynków.

Nagle wszystko ustało. Teraz klęczał, pod kolanami czuł trawę... mokrą trawę zroszoną krwią. Spojrzał na swoje ręce; czarne, skórzane rękawiczki nasiąkłe szkarłatem. Popatrzył przed siebie. Gęsty las w nocy wyglądał przerażająco, drzewa trzeszczały ponuro, jakby na kołysankę stosom trupów – żołnierzy leżących w głębokich dołach. Sami Polacy, każdy z nich z dziurą w tyle głowy. Przy jednym z dołów klęczała osoba w mundurze. W mroku bezksiężycowej nocy nie dostrzegł jej twarzy. Spojrzała na niego, po chwili wstała. Wtedy księżyc wychynął zza chmur, na twarz postaci padł promień księżycowego światła. Ciemne, brązowe włosy wydawały się być czarne, zielone oczy błyszczały groźnie.

Chciał krzyknąć. W tej samej chwili szeroko otwarł oczy i oślepiła go jasność. Leżał w małym pokoju, oddech miał przyspieszony. Plecy dziwnie dolegały do materaca. Zastanawiał się, czy to nie kolejny sen, lecz przypomniał sobie, że nie ma skrzydeł od... No właśnie nie wiedział, gdzie i ile się tu znajduje. Czuł się lepiej niż ostatnio w celi; wygłodzony i okaleczony. Nie czuł tylu ran jak przedtem, chyba się zagoiły.

Oglądnął dokładnie pokój. Leżał na szpitalnym łóżku, chociaż pomieszczenie na szpital nie wskazywało; po prawej stronie łóżka stał mały stolik nocny, dalej w rogu stała duża, stara, drewniana szafa. W przeciwległej ścianie znajdowały się drzwi. Po lewej stronie posłania było okno, dalej stała potężna biblioteczka, a w rogu mały stolik z dwoma krzesłami.

Feliks chciał wstać, ale nie miał sił. Czekał więc na kogoś, intensywnie rozmyślając o tym, gdzie jest i jak sytuacja na froncie. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że skoro znajduje się gdzieś indziej niż w swojej celi, to go uratowali. Stwierdził też, że musieli utworzyć front.

Drzwi otworzyły się i weszła Elizabeta. Na widok otwartych oczu Polski uśmiechnęła się i powiedziała:

– Dobrze, że w końcu się obudziłeś.

Kiwnął głową. Miał masę pytań. Nie wypuści jej stąd, dopóki się jej nie wypyta.

– Jak totalnie powstanie i front, i... – zaczerpnął powietrza po tym, jak z trudem oparł się na łokciach.

– Spokojnie, wszystko poszło zgodnie z planem – rzekła Węgry, podchodząc do Feliksa i poprawiając mu poduszki tak, aby mógł się wygodnie oprzeć. – Front gotowy, zaczęliśmy już ofensywę na Rzeszę – kontynuowała, przyciągając sobie stołek i siadając koło Polski.

– Co totalnie ze Związkiem Radzieckim?

– Z nim też walczmy.

Blondyn uspokoił się do reszty, no prawie.

– Który dzisiaj?

– Pierwszy września...

Lekko skrzywił się, słysząc tę datę.

– Co? Ale jak to? Spałem przez...

– Tydzień – dokończyła za niego Elizabeta.

– A jak totalnie sytuacja na froncie?

Przez następne 20 minut gadali o sytuacji na wojnie. Wyczerpawszy temat, Feliks zapytał:

– A... A co totalnie z Torisem?

Węgry spojrzała za okno. Rząd polski kazał jej nic nie mówić o Torisie przy Polsce. Uznali, że to dla jego dobra. Musiała skłamać:

– Nie wiem.

[APH] Feniksy Nigdy Nie Tracą SkrzydełWhere stories live. Discover now