Rozdział 2.

9.8K 195 199
                                    


Summer

Mój żołądek zaciska się w supeł, gdy mijamy powitalną tabliczkę miasta.

Dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców Hazelwood, a ja będę mieszkać z czwórką z nich pod jednym dachem przez najbliższe dwa miesiące.

Nigdy nie poznałam żadnego z krewnych poza ciotką Sharon i jej gburowatym narzeczonym, który miał dziwną obsesję na punkcie starych monet. A jak się później okazało (zupełnie nieironicznie), również na punkcie młodych kobiet.

Jak się spodziewacie, to połączenie nie wróżyło dobrej przyszłości, cóż, przynajmniej nie dla Teda. Dla Sharon był to zapalnik, którego potrzebowała, choć nie miała pojęcia o tym pojęcia.

Po rozstaniu przeszła metamorfozę życia. Zaabsorbowała całą energię Carrie Bradshaw, jaką była w stanie pochłonąć z tych kilku sezonów, które obejrzała w ciągu dwóch tygodni, i dostała pracę w lokalnym magazynie dla kobiet. Po raz kolejny wyszła za mąż i przeprowadziła się do Missouri – stanu słynącego z tornad, Marka Twaina i metamfetaminy – z którego pochodzi i gdzie szczęśliwie zamieszkała ponownie, tym razem z Ryanem i jego dziećmi.

Rzecz jasna ta historia mogłaby mi dać nadzieję na to, że nawet sytuacje, które na pierwszy rzut oka wydają się druzgocące, przynoszą pozytywne rezultaty.

Jednak gdy patrzę na krowę, która właśnie zostawia po sobie duży, śmierdzący prezent obok naszego samochodu, wzdrygam się i pozostaję przy moim pesymistycznym podejściu.

Nic niesamowitego nie przydarzy się w tym miejscu.

– Ziemia do Summer! Odwróć tę smętną minę do góry nogami. Jestem pewna, że poznasz tutaj mnóstwo... sympatycznych ludzi. – Mama ponownie próbuje mnie pocieszyć, dokładnie kiedy skręca w boczną uliczkę, a moim oczom ukazują się liczne stragany.

– Po pierwsze, wszyscy wiedzą, że sympatyczny oznacza „dziwny, ale miły". Po drugie, mam poznać kogoś w miejscowości o nazwie Hazelwood? Mamo, to dosłownie znaczy „orzechowe drewno"! Słyszałaś kiedykolwiek, żeby ktoś dobrze bawił się w miejscu, które w nazwie ma drewno? – Prycham i przykładam głowę do szyby.

Miasteczko samo w sobie nie jest brzydkie, chociaż za wiele nie mogę stwierdzić, widząc zaledwie stragany i małe sklepiki. No i tamtą krowę.

– Musisz tylko zmienić swoje nastawienie – poucza mnie... albo wspiera. Jej ton jest zbyt neutralny, by określić jej intencje.

– Zmienię je, jeśli zawrócisz i wysadzisz mnie pod domem. – Kiedy mama gwałtownie hamuje, przyciskam plecy mocniej do fotela.

Wyprzedza nas chłopak na motorze, macha do nas ręką, albo na znak przeprosin, albo by powiedzieć w ten sposób „zjedź mi z drogi", chociaż sądzę, że to drugie zakomunikowałby jednym konkretnym palcem... Dokładnie tym, który zauważam, gdy zerkam w lewo na Vivien Pratt mamroczącą coś pod nosem.

– Kiedyś uwielbiałaś Missouri – mówi, kiedy emocje wywołane „kryminalistą na motorze" opadają.

– Miałam dziesięć lat.

– Więc pomyśl o tym, jak o powrocie do dzieciństwa. – Uśmiecha się, a po kilku minutach jazdy wjeżdża na podjazd i zatrzymuje auto. – Jesteśmy.

Problem z moim dzieciństwem jest taki, że było koszmarne i niewiele z niego pamiętam, prawdopodobnie z wyboru albo całkowitego wyparcia. Dlatego też perspektywa powrotu do niego niezbyt podnosi mnie na duchu. Vivien była dobrą matką, na tyle, na ile pozwoliło jej życie, jej własne traumy i doświadczenia, które nas spotkały. Chciała zapewnić mi dobre i szczęśliwe życie, ale nie jest to łatwe, kiedy dzieją się rzeczy niezależne od nas. Rzeczy, które później nakładają najbardziej radosnemu okresowi z życia etykietkę koszmaru.

Summer Love I WYDANE!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz