ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

887 60 68
                                    

Dni dłużyły się w nieskończoność. Noce zlewały w jedno. Draco już tak naprawdę nie wiedział ile ich minęło. Ciągle wiernie siedział obok łóżka Hermiony w nadziei, że ta w końcu otworzy oczy. Przecież kiedyś musiało to nastąpić.

Nie dopuszczał do niej nikogo, prócz lekarzy. A i tym patrzył na ręce. Tak, jakby każdy czyhał na jej życie. Wiedział, że powoli wpada w paranoję ale nie był w stanie nad tym zapanować. Sam zajmował się pielęgnacją i higieną brunetki. Dbał o każdy szczegół. O odpowiednią długość paznokci i nawilżenie skóry.

Mówił do niej co jakiś czas, wierząc, że go słyszy. A gdy przychodziły chwile zwątpienia, po prostu trzymał jej dłoń ocierając twarz z łez. Nie chciał, by zobaczyła go w takim stanie. Starał się być silny, ale sytuacja często go przerastała.

— Kiedy ostatni raz był w domu? — zapytał Teodor, obserwujący przyjaciela zza szyby. Starsza kobieta, stojąca obok bruneta, tylko wzruszyła ramionami.

— Nie wiem. Może trzy albo cztery dni temu — odpowiedziała mama Hermiony. — Nie zostawia jej na dłużej niż pięć minut. I tylko gdy jest ktoś, kto zajmie jego miejsce. Chociaż też nie każdego... Harry'ego nie chciał wpuścić.

Teodor skinął głową, spoglądając na przyjaciela pogrążonego w myślach. Jean pociągnęła nosem. Brunet przeniósł na nią swoje spojrzenie i podał jej chusteczkę, co kobieta przyjęła z nieskrywaną wdzięcznością.

— Hermiona wspominała mi, że się spotykają — zaczęła cicho. — Ale nie wiedziałam, że to coś tak poważnego... A on się tak o nią troszczy...

— Dla Dracona Hermiona to wszystko co on ma — mruknął Teodor.

Jean skinęła głową i odeszła na bok, by dać swoim nogom odpocząć – stała przed tą szybą godzinami, pozwalając sobie jedynie na bardzo krótkie przerwy.

— Dzień dobry wszystkim — oznajmiła Ginny, stając obok Teodora. Mężczyzna przywitał się z nią cicho, zanim tuż obok niego stanęła na nowo matka Hermiony. — Jak ma się Hermiona?

— Bez zmian — oznajmiła Jean zmęczonym tonem. — Nadal się nie obudziła.

— Tak? — westchnęła Ginny. — Lekarze wspominali, że to może potrwać. A ty, Teo? Jak się trzymasz? — zapytała miękko.

Nott spuścił wzrok i objął się ramionami, niechętny do rozmowy na temat śmierci swojego ojca.

— Nadal nie wydali nam ciała — oznajmił, butem szorując po podłodze. Ginny patrzyła na niego uważnie. — Amanda i Martha dostają szału. Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę już tej jędzy... Czeka nas jeszcze odczytanie testamentu mojego ojca. Nie wiem po co tam moja obecność, od lat nie mam dostępu do majątku rodowego.

— Rozumiem. Bardzo mi przykro, Teodorze, że to się stało — powiedziała Ginny, próbując złapać go za dłoń, jednak Teodor tylko odsunął się i pokręcił przecząco głową.

— To nie jest teraz istotne — mruknął. — Czy mogłabyś spróbować zmusić Draco do pójścia do domu? — zapytał. Ginny wzięła głęboki oddech, wzruszając ramionami. — Próbowałem go namówić chociaż na prysznic, ale nic to nie dało.

— Spróbuję — mruknęła niechętnie Ginny. — Ale to może nie być łatwe. Wiesz jaki Draco potrafi być uparty.

— Nie musisz mi przypominać. Może ciebie posłucha.

Ginny weszła do sali, a Draco od razu spojrzał w jej stronę. Rudowłosa przywitała się cicho, na co mężczyzna odpowiedział tylko skinieniem głowy. Ciągle ściskał dłoń Hermiony w swojej. Martwił się. Jak wszyscy. Może nawet bardziej.

RozdrożaWhere stories live. Discover now