Rozdział 10

6.6K 276 35
                                    

Pierwsze dni w White's Company praktycznie zlewały mi się w jeden. Codziennie po przebudzeniu jadłam śniadanie razem z Aaronem lub czasami sama, a następnie jechałam na treningi i wracałam do domu dopiero po kilku godzinach. Victor, tak jak wcześniej zapowiedział, wyjechał i do tej pory nie wrócił. Nie wiedziałam gdzie był i jakoś szczególnie mnie to nie interesowało.

Działałam jak zaprogramowana i czułam, że przestawało mi na czymkolwiek zależeć. Praktycznie z nikim nie rozmawiałam, bo jakby nie patrzeć nie miałam za bardzo z kim. Podczas śniadań Aaron nawet słowem się do mnie nie odzywał, co i mi odpowiadało, bo mężczyzna był ostatnią osobą, z którą chciałam wchodzić w jakieś większe interakcje. Jedynie posyłał mi śmiercionośne spojrzenia za każdym razem, gdy mnie widział.

Mimo tego, że miałam taką możliwość, ani razu przez te dni nie widziałam się z Charliem, czy chociażby z Noah, który z tego co wiedziałam wyszedł już ze szpitala. Po tym, jak uciekłam ostatnio z pracowni, bałam się w ogóle zajrzeć w wiadomości od mojego przyjaciela. Na szczęście nie był na mnie szczególnie zły, mimo to jak tak czułam się źle z tą całą sytuacją. Od tego czasu jedynie ze sobą pisaliśmy, choć obiecałam sobie, że muszę się z nim spotkać, bo inaczej całkowicie przestanie mi zależeć.

I chociaż ten dzień rozpoczął się, jak wszystkie poprzednie, wiedziałam, że był inny. Wiedziałam już to od momentu, w którym otworzyłam oczy i spojrzałam na datę, która wyświetlała się na wyświetlaczu mojego telefonu.

Urodziny taty.

Od kiedy zginął, razem z mamą traktowałyśmy ten dzień jak każdy inny. Myślałyśmy, że gdy wyprzemy z pamięci jego urodziny, nie będzie to, aż tak boleć. To było błędne myślenie. Niby próbowałyśmy udawać, a jednak w ten dzień żadna z nas nigdy za dużo nie mówiła i w zasadzie cały dzień spędzałyśmy osobno. Przez to, że ojca pochowano w Nowym Jorku po naszym wyjeździe, nigdy nie odwiedziłam jego grobu. Teraz pierwszy raz od lat miałam na to szanse. Z tą myślą wstałam z łóżka i po szybkim prysznicu oraz wybraniu ubrań poszłam coś zjeść. Z niechęcią spojrzałam na Aarona, który w szarym dresie i lekko roztrzepanych włosach przygotowywał sobie kawę. Przyglądałam się mu przez chwilę i w końcu zebrałam się na odwagę, żeby z nim porozmawiać. Dalej mnie przerażał, jednak teraz, gdy nie było Victora, był jedyną osobą, która miała nade mną kontrolę.

- Mogłabym dzisiaj nie jechać do firmy? - zapytałam i od razu poczułam się żałośnie przez mój niepewny ton głosu.

Mężczyzna obrócił się w moją stronę zdziwiony, że w ogóle się do niego odezwałam. Przeskanował mnie spojrzeniem z góry do dołu i po chwili na jego wagach pojawił się kpiący uśmiech.

- A to niby dlaczego? - parsknął i oparł się wygodnie o blat.

Oczywiście, że chciał wiedzieć. Poczułam, jak powoli zaczęła narastać we mnie złość, jednak zdusiłam ją gdzieś głęboko w sobie i próbowałam pozostać spokojna.

- To chyba nie twoja sprawa. Po prostu bardzo mi zależy, żeby móc dzisiaj gdzieś pojechać. - Aaron przechylił lekko głowę i uważniej mi się przyjrzał.

- Chyba muszę cię zasmucić, bo to jednak jest moja sprawa - dokładnie zaakcentował ostatnie słowa, a ja poczułam, że po raz kolejny z nim przegrałam.

Spuściłam głowę i nie patrząc na niego, na jednym wdechu wyrzuciłam to z siebie.

- Mój ojciec miałby dzisiaj urodziny. Chciałabym pojechać na jego grób - tym razem mój głos nawet na moment nie zadrżał.

Dopiero, gdy już to powiedziałam, zdecydowałam się na niego spojrzeć. White wyglądał jakby analizował w głowie wszystkie za i przeciw. Byłam przekonana, że specjalnie zwlekał z odpowiedzią, żeby tylko mnie zdenerwować. To było zdecydowanie w jego stylu. W końcu po kilku dłużących się sekundach, skinął głową, a przez moje ciało momentalnie przeszła fala ulgi. Wtedy dostrzegłam w jego minie coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam, jednak szybko to zamaskował.

Spoiled souls [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now