Jak zostałem pilotem

11 2 1
                                    

Wkurwiony do granic możliwości Arek siedział na najbardziej chujowym miejscu jakie tylko mogło istnieć - na środku. W dodatku jego sąsiadami była stara, naburmuszona babcia zawzięcie dziergająca na drutach skarpety oraz mały, na oko ośmioletni chłopiec. Jego matka siedziała po drugiej stronie przejścia i co chwilę sprawdzała czy jej bachor jeszcze żyje. Nawet nie zamknięto jeszcze drzwi na pokład a już odechciewało mu się lotu do Brazylii. Przez kilka dobrych minut rozważał opcję spierdolenia z pokładu, jednak ostatecznie wygrała wizja uprawy konopi z ciotką Genią. Postanowił więc nie zapierdolić nikogo i wysiąść zaraz po wylądowaniu. W duchu modlił się o cierpliwość na te 5 godzin.
Zaraz po starcie bachor z lewej rozpoczął kłótnię z babcią z prawej o to, żeby zamieniła się z nim miejscami.
- Powinna się Pani przesiąść – ledwie wyrósł z pampersów a już się rządzi , pomyślał jednak z ciekawością przyglądał się zajściu.
- A to niby dlaczego? – odsapała stara posyłając kurduplowi mordercze spojrzenie znad dzierganej skarpety.
- Ponieważ chcę siedzieć przy oknie a ty już wszystko w życiu widziałaś – Arek był pod wrażeniem jego odwagi, jednak mimowolnie dzielił tych dwojga i bał się o swoje życie szczególnie z powodu wkurwionej baby uzbrojonej w druty do dziergania.
- Ty mały kurwiszonie! – ryknęła tak, że wszyscy wokół podskoczyli na siedzeniach. W tej samej chwili coś świsnęło Arkowi przed oczami a po chwili matka kurdupla darła ryja na całego. Stara wbiła mu głowę druty razem ze skarpetą. Wyglądał trochę jak jednorożec.
- Coś ty zrobiła mojemu dziecku?! – matka próbowała ratować gówniaka, a ten z płaczem i skarpetą dyndającą przed nosem latał jak pojebany po samolocie.
- Ma na co zasłużył, gówniarz jebany – babcia usiadła spokojnie na swoim miejscu i wyjęła z przedpotopowej torebki krzyżówki z męskim playboyem. W tym czasie gówniarz zdążył zabić się poprzez zajebanie drutami w  drzwi do łazienki. Całe szczęście, stewardessy okazały się na tyle rozsądne by zamknąć trupa i jego matkę-histeryczkę w luku bagażowym. Teraz przynajmniej będzie cicho. No i mam tylko za sąsiada psychiczną babcię lubiącą playboya. Zajebiście. Arek starał się minimalnie odsunąć od starej w razie gdyby chciała mu wsadzić krzyżówki w dupę. Chuj wie co jej jeszcze odpierdoli.
Po kilkunastu minutach kupił drinka od ślicznej stewardssy. Czuł się już troszkę bardziej bezpiecznie obok babci i pozwolił sobie na tą małą przyjemność. Klaudia, bo tak miała na imię owa piękność, zrobiła mu drinka wedle życzenia, tzn. coś specjalnie dla niego. Wiskey z colą w proporcjach 10:1 zadziałały tak szybko, że chwilę po wyzerowaniu drinka Arka ogarnął błogi sen.
Był w klubie. A razem z nim była tam Klaudia - odjebana jak szczur w boże ciało ledwo co dała radę ustać na swoich szczudłach zwanych szpilkami. Młody Arek w końcu mógł spełnić swoje marzenie o zostaniu Casanovą. Zamówił dla nich dwojga po drinku „pierdolnięcie shreka” i ruszył na podryw.
- Hej blondyna, zrobić ci syna? – ze zboczonym uśmiechem na mordzie podał dziewczynie szklankę. Ta przyjęła ją z uśmiechem, wzięła łyka i słodkim głosem powiedziała
- Pokaż mi co potrafisz, przystojniaku – posłała mu kuszące spojrzenie spod na wpół opuszczonych, sztucznych, długich jak szprychy w rowerze rzęs.
- Chodź tu mała – Arek przyciągnął do siebie Klaudię i ich usta połączyły się. Chwilę później poczuł na mordzie uderzenie, które przywróciło go do stanu ogólnej świadomości.
- Spierdalaj stąd zboczeńcu! – babcia darła się tłukąc Arka playboyem jakby trzepała dywan – Jebany pedofil! Wstydu nie ma ta tęczowa zaraza! Precz mi stąd!
Tym oto sposobem Arek został zmuszony do spędzenia reszty podróży na stojąco. Jakby nie patrzeć, 3 i pół godziny to dość długo więc Arek postanowił znaleźć sobie jakieś wolne miejsce. Po 30 minutach zaniechał poszukiwań przez pewien incydent w klasie turystycznej. Na jego nieszczęście na pokładzie znajdowała się grupa turystów z Mongolii. Podejrzewał też kilku z nich o arabskie korzenia, ponieważ kiedy wzrokiem szukał miejsca został opierdolony słowami:
- Habbibi! Fuck you habbibi! – po czym nastąpiło coś w rodzaju indiańskich krzyków godowych. Przestraszony Arek ruszył przed siebie ile pary w dupie wpadając na przedstawiciela społeczności mistrzów kebabów. Przynajmniej wyglądał mu na Turka, nie znał języka jednak z jego gestów (prawdopodobnie gwałt i ścięcie głowy, Arek nie znał zbyt dobrze migowego) wywnioskował, że nie jest tam mile widziany. Jakby na potwierdzenie tego został trafiony prosto w dupę figurką Buddy. Co do chuja robi Budda u arabów? Wolał raczej nie wiedzieć.
Po spędzeniu w kiblu ok. 20 minut doszedł do dwóch wniosków. Po pierwsze musi znaleźć sobie miejsce gdzieś poza pokładem dla pasażerów, a po drugie: że błędem było zakładanie koszulki z wizerunkiem araba srającego na złotym sedesie. W jego pustej łepetynie pojawiła się myśl o odwiedzeniu kokpitu. Dyskretnie przedostał się na sam przód samolotu i swoimi malutkimi jak przepiórcze jaja bicepsami otworzył żelazne drzwi.
- Czy to już pora na kawę, Marzenko?- po tonie jakim się posłużył można wnioskować, że typ po lewej musiał bardzo lubić Marzenkę, kimkolwiek by nie była.
- A co to za przybłęda? – typ z prawej obrócił się w fotelu z głupią miną.
- No co, nigdy człowieka żeś nie widział? – Arek improwizował wykorzystując cały swój talent aktorski. – Zastanawiam się nad kupnem tego pięknego lokum – dodał po chwili ciszy.
- O czym ty pierdolisz? Z Choroszczy jesteś? To jest samolot a nie jakieś lokum. Wypierdalaj stąd – sapał się Prawy.
- Może on nie wie co to samolot, stary – zwrócił się do niego Lewy – może to jakiś czub – zaśmiał się machając dłońmi przy głowie.
Arek czuł się bardzo urażony z powodu wzięcia go za „czuba”. To oni są czuby. Z tą myślą chwycił pierwszą rzecz jaka przy nim była. Zdobycz okazała się być gaśnicą, która odpaliła się przy uderzeniu Lewego w potylicę. Zgiął się przy tym jak dżdżownica i zaliczył soczyste pierdolnięcie w deskę rozdzielczą pełną kolorowych przycisków. Prawy, ujebany w pianie gaśniczej jak kurdupel  nie potrafiący korzystać z łyżki jedzeniem zerwał się z miejsca i ruszył na Arka. Ten spanikowany rzucił mu w ręce swoją broń i wypchnął za drzwi szybko je zamykając.
- Ha, wygrałem! – zawołał na cały regulator, po czym zajął miejsce Prawego – Zawsze chciałem być pilotem – powiedział dumnie chwytając za ster. Nie miał za chuja pojęcia co właściwie robi, więc losowo wciskał wszystkie przyciski na rozdzielczej a sterami bawił się jak kierownicą w starym traktorze dziadka. Przypominając sobie jak wielkie zamieszanie w całej wsi wywołał  wjeżdżając nim w sad na terenie plebanii łobuziarsko uśmiechnął się pod nosem. Przez długi czas nic ciekawego się nie działo. Arkowi wiało nudą, a że Lewy jeszcze nie wybudził się z gaśnicowej śpiączki zabrał się za kolejne ze swoich marzeń jako pilot – podniebnych akrobacji.
- Patrzta tera jak się lata – spiął poślady i pociągnął za ster ku sobie. Machina latająca zaczęła podnosić się w górę, niczym Titanic podczas tonięcia, by zrobić na niebie bączka. W trakcie wykonywania akrobacji usłyszał z pokładu krzyki przerażenia, a w tym jeden, zdecydowanie najgłośniejszy:
- Jezus Maria! Ojciec poleciał…
I rzeczywiście zobaczył kątem oka spadającą ku ziemi czarną plamę, która musiała być owym ojcem.
- Ha, ten to ma polot – zaśmiał się chłopak – rzućcie mu RedBulla to doda mu skrzydeł!
Kiedy samolot był już w normalnej pozycji do drzwi zaczęła dobijać się kolejna histeryczka.
- Otwieraj te drzwi kretynie! Pozabijasz nas!
- Zluzuj porty Marzenka, za chwilę będziemy w Brazylii – reszty krzyków już nie słuchał. Teraz miał do wykonania arcyważną misję – wylądowanie obok tego gigantycznego typa rozkładającego ręce. Spiął poślady jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe, i wzorem rasowego pilota rozpoczął manewr. Jakim cudem nie pozabijał tych wszystkich ludzi – do tej pory to pytanie zadają sobie wszyscy pasażerowie. Po otworzeniu drzwi Arek w moment znalazł się na dworze wciągając do płuc ciepłe, południowoamerykańskie powietrze. Słysząc z daleka znajomy dźwięk automobili psów ruszył przed siebie szybciej niż najlepszy sprinter.
Nikt nie wie gdzie od tamtej pory podziewa się Arek. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że współpracuje on z tamtejszą szefową gangu zioła, znaną jako ciocia Genia. Jakby nie patrzeć, jej plantacja znacząco wzrosła od czasu spektakularnego lądowania pod pomnikiem Jezusa.

„ Z zeznań pilota pierdolniętego gaśnicą nie udało się wywnioskować nic o zamachowcu. Po historii z czubem chcącym kupić samolot odesłano go na oddział psychiatryczny. W luku bagażowym znaleziono bredzącą kobietę i martwe dziecko z robótką na drutach wbitą w czoło. Nimi również zajęli się specjaliści. Odnotowano również spadek prawdopodobnie potężnego meteorytu niedaleko wybrzeża Brazylii. Niestety okolicznym rybakom nie udało się odnaleźć tajemniczego obiektu. Skarżą się oni natomiast na straszenie karasi oraz pozwali kosmitów w tej sprawie.”

Arek z dumnym uśmiechem słuchał wieczornych wiadomości. Na widok pytającego wzroku cioci Geni jedynie zaciągnął się trzymanym w palcach jonitem i wzruszył ramionami.  Jeszcze kiedyś świat usłyszy o Arku… Pomyślał snując w głowie plan zawładnięcia czarnym rynkiem sprzedaży zioła.

Jak zostałem pilotem // OneshotWhere stories live. Discover now