04. Szczebioty naiwności

208 33 15
                                    

To nie było nic nowego. Świadomość, że z moim ciałem było naprawdę źle. Doprowadziłem się na skraj już na szóstym roku, kiedy dostałem niewykonalną misję zabicia Dyrektora oraz naprawienia Szafki Zniknięć. A gdybym chociaż pomyślał, że nie byłem w stanie tego zrobić i nie zrobię, Czarny Pan z przyjemnością zabiłby moją matkę. Groźba utraty osób, na których mi zależy powodowała, że napędzało mnie to do walki, ale również mroziło krew w żyłach i nie pozwalało wykonać żadnego kroku.

Teraz jednak po ponad trzech tygodniach w Azkabanie, znowu byłem na skraju. Szaleństwa, zdrowia i życia. Czułem, że byłem zawieszony w czymś, co nazywało się przedsionkiem piekła. W tym wszystkim było najgorsze to, że byłem w stanie przekroczyć ten niewidzialny próg.

Strażnik wyprowadził mnie z celi i wręcz przeciągnął po korytarzach, a ja nie miałem siły powiedzieć mu żeby przestał. Po prostu się poddałem i szedłem, potykając się o własne stopy, ledwo oddychając, z powodu tempa jakie drugi mężczyzna narzucił. Prawie upadłem, ale nie mogłem pozwolić, by zobaczyli mnie na kolanach. Wiedziałem, że to koniec, ale upaść przed nimi wszystkimi i klęknąć to było coś czego nie potrafiłem zrobić. Nie chciałem dać im tej satysfakcji. Nie chciałem stracić godności i rzucić nią o kamienne ściany niczym opakowaniem po czekoladowej żabie.

Strażnik zaprowadził mnie pod drzwi gabinetu magomedyka. Potrzebowałem lekarza dużo wcześniej. Teraz potrzebuję tylko pracownika Ministerstwa Magii, by spisał mój testament.

– Dracon Malfoy. – Bezbarwny głos więziennego lekarza rozniósł się po pustym pomieszczeniu. Był to ktoś inny niż ostatnim razem, ale tak samo znudzony i zmarnowany własną pracą.

Miałem mieć jutro rozprawę, a podobno rutyną było, że przed pojawieniem się w Ministerstwie Magii, więzień musiał być zbadany. Nie widziałem sensu, że mnie tu przyprowadzili skoro pewnie nawet i tak magomedyk nie rzuci na mnie żadnego diagnozującego zaklęcia. Nie będzie chciał marnować siły i magii na mnie.

Nie miałem siły się wyprostować, poprawić przetłuszczonych włosów i przybrać kamiennego wyrazu twarzy. Chciałem by ktoś opatulił mnie mocno kołdrą, podał eliksiry lecznicze i pozwolił spać bez lęku, że strażnik przyjdzie do twojej celi i zacznie cię bić. Pragnąłem, by Harry był obok.

– Niech siada – lekarz wydał mi bezosobowe polecenie i wskazał końcówką pióra na krzesło, które było naprzeciwko niego, po drugiej stronie biurka. Wraz z moimi krokami było słychać nie tylko brzdęk magicznych kajdan, którymi miałem skrępowane ręce i nogi, ale również i mój urywany oddech. Od wczoraj przełykanie śliny stało się dla mnie czymś trudnym do zrobienia. Nie miałem pojęcia wtedy co się działo ze mną. Czułem jakby ktoś przypalał mi gardło od środka, albo coś zaczęło tam rosnąć i naciskało na każdy najmniejszy milimetr skóry.

– Mój poprzednik zapisał w karcie, że masz niedowagę, anemię, a klątwa, którą dostałeś powinna osiągnąć swój cel za mniej więcej tydzień. – Lekarz nie oderwał spojrzenia od pergaminu, który czytał.

– Klątwa – wyszeptałem z trudem. Może gdybym miał siłę, moja reakcja byłaby zupełnie inna. Zacząłbym krzyczeć, kłócić się i przeklinać. Grozić i żądać żeby magomedyk rzucił jakieś przeciwzaklęcie. Wtedy jedyne na co było mnie stać to patrzeć na mężczyznę szeroko otwartymi oczami i wyszeptać słowo, przez które moje życie zmieniło się całkowicie. Wtedy sądziłem raczej zupełnie coś innego.

Dopiero po chwili dotarło o czym ten czarodziej mówił. Klątwa? Wstrzymałem oddech, a może po prostu zapomniałem na chwilę jak oddychać, kiedy dotarło do mnie ja kto wszystko zaczęło się łączyć. Mój ból gardła, problem z mówieniem i oddechem. Zaklęcie, które rzuciła na mnie ciotka Bellatrix. Myślałem, że to spowodowało tylko utratę przytomności. Jaki ja byłem naiwny.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 30, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Tysiąc niewypowiedzianych słówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz