3. Ordnung muss sein

351 25 0
                                    

Warszawa, listopad 1941

Sądził, że już nic nie mogło sprawić, aby ten dzień zaczął się jeszcze gorzej. Kac, który powitał go tuż po obudzeniu; godzina pobudki, która gwarantowała spóźnienie; poplamienie ulubionej koszuli kawą z pewnością kwalifikowały się do niezbyt dobrego początku, lecz czarę goryczy przelała pewna para, którą mijał w drodze do pracy.

Z pozoru nic interesującego. Dwójka młodych ludzi, która stała i wpatrywała się w siebie.

Choć słowo wpatrywała było lekkim niedopowiedzeniem. Pożerali się wzrokiem, jakby nic innego nie istniało wokół nich.

Zamierzał ominąć smarkaterię o maślanym wzroku i zapomnieć o ich istnieniu równie szybko, co ich spotkał, lecz za sprawą okrutnego fatum zdołał jeszcze dostrzec ich pocałunek, za który niejeden granatowy zlałby ich pałką za zakłócanie porządku publicznego.

Dłonie na kierownicy zacisnęły się, aż knykcie pobladły w reakcji na czułość kochanków. Zęby komendanta zazgrzytały, a przed oczami widział wściekłe mroczki.

Żywił przemożną chęć zatrzymania się i zastrzelenia ich, aby tylko nie musieć oglądać nigdy więcej tego, za czym tak tęsknił.

W duchu zaśmiał się gorzko. Zawsze będzie żył przeszłością. Nawet jeśli próbował z jakąkolwiek kobietą.

Żadna nie była nią.

Tamta dwójka nieświadomie otworzyła wciąż niezagojoną ranę esesmana, która paradoksalnie bolała coraz bardziej wraz z każdym kolejnym przypomnieniem o jego samotności i nieodwzajemnionych uczuciach. Bolesny strup, który w żaden sposób nie dawał się zagoić, zrywał się przy najsłabszym naruszeniu.

Z większą niż zakładały przepisy prędkością, dotarł na aleję Szucha, po czym zatrzymał się pod znienawidzonym gmachem siedziby KdS Warschau. Budynek wznosił się ponuro na tle burzowego nieba, a czarne wrony krakały, krążąc nad nim, jak gdyby był padliną.

W zasadzie była to poniekąd prawda. Franz tego dnia planował w salach przesłuchań same trupy.

Zaklął, kiedy kluczyki samochodowe wyślizgnęły mu się z palców i spadły na bruk. Kolejna cegiełka do muru paskudnego dnia.

Wszedł do chłodnego wnętrza. Automatycznie odpowiadał na pozdrowienia oraz saluty, jednak myślami błądził het daleko.

Powinien ruszyć dalej. Zamknąć za sobą ten rozdział.

Nie jeździć przeklętym samochodem w poszukiwaniu orkiestry i upijać się potem do nieprzytomności.

Problem polegał na tym, że nie potrafił.

Nie mógł.

Zamiast tego rozpaczliwie trzymał się strzępków przeszłości.

Przemierzając hol, kątem oka dostrzegł dwie znajome sylwetki. Jego ofermowata sekretarka i niejaka Lauren Schuss, z którą tamta tak radośnie plotkowała na jego temat.

Czy te kobiety nie mają nic do roboty? Zastanawiał się zirytowany ich nieróbstwem.

Przystanął przed nimi i wyprostował się, by wprawić je w zakłopotanie. Spojrzał na nie z góry, doskonale wiedząc o zimnej, władczej aurze, którą rzekomo roztaczał wokół siebie.

Kobiety – zgodnie z jego założeniem – wzdrygnęły się na jego obecność i przywitały go grzecznie. Przez cały ten czas usilnie unikały stalowych oczu, które lustrowały je uważnie.

– Frau Weinert – zaczął służbowym tonem, który Matthias zwykł nazywać tonem Szrona. – Czy przygotowała pani raporty z archiwum, o które wczoraj prosiłem?

SzronWhere stories live. Discover now