15. End of watch

533 52 7
                                    

Był cał­ko­wi­cie sam prze­ciwko nie­bez­pie­czeń­stwu. Wokół niego pano­wała prze­raź­liwa ciem­ność, a co jakiś czas z róż­nych czę­ści budynku, w któ­rym się znaj­do­wał, dało się usły­szeć prze­raź­liwy śmiech. Śmiech psy­cho­paty, który go do tego miej­sca zwa­bił pod­stę­pem.

Bie­gnąc przed sie­bie, co chwilę roz­glą­dał się za jakim­kol­wiek świa­tłem, które mogło ozna­czać wyj­ście. Nie­stety z każ­dym kolej­nym kro­kiem jego nadzieja malała, a jego ciało coraz bar­dziej sła­bło, przez mocno krwa­wiącą ranę.

Sza­tyn nie potra­fił zro­zu­mieć dla­czego dał się tak łatwo zła­pać. Wie­dział, że ktoś na niego poluje od bar­dzo dawna, a i tak dał się nabrać na myk z ran­nym dziec­kiem. Jego bli­scy przy­ja­ciele z poli­cji, a także Ci spoza niej odra­dzali mu dzia­łać jak­kol­wiek w stronę odkry­cia i zła­pa­nia tego kogoś. Jed­nak on uwa­żał, że wie­dział lepiej. Przez wła­sną głu­potę, ska­zał się na śmierć. Mimo walki, czy miał jakieś szanse? Żad­nych.

Jego bieg, został prze­rwany, gdy dotarł do śle­pego zaułku. Chciał zacząć biec w inną stronę, jed­nak nim zdą­żył posta­wić kolejny krok, jego nogę prze­szył potworny ból. Dwie kule wbiły się w jego udo, co spo­wo­do­wało upa­dek męż­czy­zny na kolana. Kolejne dwie, wbiły się w brzuch, a następ­nie kilka kolej­nych zna­la­zło się w innych czę­ściach jego ciała.

Gre­gory resztką sił oparł się ple­cami o ścianę za sobą. Pró­bo­wał wypa­trzeć w mroku, kto go niego strzela. Chciał jakoś spró­bo­wać prze­ko­nać swo­jego oprawce, do dania mu szansy. Nie chciał umie­rać, nie w momen­cie, gdy wresz­cie udało mu się napra­wić rela­cje z bli­skimi, a jego praca na nowo zaczęła dawać mu frajdę. Długo na to cze­kał, a gdy wresz­cie mógł poczuć się szczę­śliwy, ktoś musiał mu to zepsuć. Musiał zacząć na niego polo­wać i wresz­cie go zła­pać.

— Pokaż się — wychar­czał słabo sza­tyn, wal­cząc z powie­kami, które usil­nie chciały się zamknąć. — Wyjdź z cie­nia kurwo, która chce mojej śmierci! — jego krzyk nie był tak naprawdę krzy­kiem, a szep­tem. — Stań ze mną twa­rzą w twarz i powiedz mi czym ja sobie zasłu­ży­łem na coś takiego?! Dla­czego... — niż zdą­żył dokoń­czyć swoją myśl, ostat­nia kula wbiła się w jego ciało, zada­jąc cios śmier­telny.

Mar­twe ciało Gre­go­rego Mon­tanhy osu­nęło się bez­wład­nie po ścia­nie na zie­mię. Swoje puste oczy miał skie­ro­wane wprost na swo­jego oprawce, który zaczął sta­wiać w jego stronę powolne kroki. Ktoś nachy­lił się nad tru­ch­łem, upew­nia­jąc się, czy aby na pewno jego ofiara stała się mar­twa.

— W końcu się doigra­łeś Gre­gory — wyszep­tał męż­czy­zna, pro­stu­jąc się i kopiąc swoją nogą w brzuch trupa. — Posprzą­taj­cie to, a jego ciało zostaw­cie na dachu, wie­cie któ­rym — roz­ka­zał, odwra­ca­jąc się. — I pomy­śleć, że kie­dyś ludzie myśleli, że Gre­gory jest nie­znisz­czalny, jest ter­mi­na­to­rem — prych­nął, po czym znik­nął w mroku.

***

Nikt ni­gdy nie przy­pusz­czał, że kie­dyś naprawdę może nadejść dzień, w któ­rym grupy prze­stęp­cze zjed­no­czą się z poli­cją by odna­leźć faceta, który jesz­cze jakiś czas temu był znie­na­wi­dzony przez każ­dego gang­stera. To wręcz abs­trak­cyjne, ale o dziwo praw­dziwe.

W momen­cie, gdy Erwin otrzy­mał infor­ma­cję od Son­nego Righ­twilla, że jego narze­czony został por­wany, nie cze­kał on ani chwili, wie­dział, jak poważna była sytu­acja. Powia­do­mił on całą swoją grupę, a także w poszu­ki­wa­nia wcią­gnął Bałuty, Vago­sów, Solid­nych, a nawet Lan­drynki, które ostat­nimi czasy bar­dzo mało poja­wiały się na mie­ście. Przy­pad­kowi ludzie rów­nież sta­rali się pomóc.

Jakie było zdzi­wie­nie, gdy sam szef poli­cji zgo­dził się na współ­pracę. Cho­dziło tu o życie jed­nego z lep­szych poli­cjan­tów, który pomimo cięż­kiego życia, stał się kimś z kim dało się w końcu nor­mal­nie poga­dać, pożar­to­wać. Zyskał on sza­cu­nek, któ­rego nie miał przez ostat­nie kilka lat pracy w Los San­tos Police Depar­ta­ment.

Pomimo tak dobrze ogar­nię­tej dru­żyny poszu­ki­waw­czej, nie udało się odna­leźć Gre­go­rego żywego. Tego najbar­dziej bał się Knuc­kles. W momen­cie, gdy na jego numer została przy­słana loka­li­za­cja GPS, od razu wraz z grupą udał się w tamto miej­sce.

Roz­pacz jaka nim zawład­nęła była tak ogromna, że gdyby nie jego naj­lep­szy przy­ja­ciel Car­bo­nara, praw­do­po­dob­nie Erwin nie ustał by za długo na swo­ich drżą­cych nogach. Szloch z ust siwo­wło­sego był prze­peł­niony taki bólem, że nie dało się tego ina­czej opi­sać. Wszy­scy Ci, któ­rzy znaj­do­wali się na miej­scu nie wie­dzieli co mają zro­bić. Nikt jesz­cze nie widział Knuc­klesa w takim sta­nie, w jakim się aktu­al­nie znaj­do­wał. Każdy był przy­gnę­biony. Połą­czyli siły, by ura­to­wać tego męż­czy­znę, jed­nak szczę­ście nie było po ich stro­nie.

Zło­to­oki nie wie­dział co ma tak naprawdę zro­bić. Czuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce i patrzył na niego jak umiera. Ból po stra­cie naj­bliż­szej osoby był czymś strasz­nym. Chciał on poka­zać światu, że dalej jest tym pew­nym sie­bie, zimny, bez­u­czu­cio­wym face­tem, za jakiego był uwa­żany, ale w takim momen­cie jak ten, nie był wsta­nie ubrać maski.

— Prze­pu­ście mnie! — do Erwina dotarł zde­ner­wo­wany głos młod­szego Mon­tanhy. Pod­niósł on swoje zapła­kane spoj­rze­nie by zer­k­nąć na Alexa, który pró­bo­wał prze­ci­snąć się przez grupę Vago­sów. — Do kurwy nędzy! — wykrzy­czał chło­pak. Był on raczej znany ze spo­koju, jed­nak tym razem nie było szans by tak się zacho­wy­wał. — Nie... — wyszep­tał, gdy ujrzał zma­sa­kro­wane ciało swo­jego ojca. — Nie, to nie może być prawda — pokrę­cił on głową, a w jego oczach zaczęły poja­wiać się łzy.

— Alex... — koło młod­szego Mon­tanhy sta­nął Sonny, chciał on powie­dzieć coś pokrze­pia­ją­cego, ale nic mu nie przycho­dziło do głowy. Co mógł powie­dzieć chło­pakowi, który wła­śnie na wła­sne oczy ujrzał ciało swo­jego taty, z któ­rym wresz­cie udało mu się dojść do poro­zu­mie­nia i napra­wie­nia rela­cji. — Przy­kro mi... Ja...

Alex odsu­nął się od swo­jego szefa i pod­szedł do Erwina. Jak każdy na początku za nim nie prze­pa­dał, jed­nak w momen­cie, gdy przy siwo­wło­sym widział swo­jego ojca szczę­śli­wego, nie potra­fił zacho­wy­wać się źle wobec niż­szego męż­czy­zny.

— Wypra­wimy mu godny pogrzeb — rzekł Nicollo, który dalej przy­trzy­my­wał Knuc­klesa. — Tak bar­dzo chciał­bym powie­dzieć, że pomścimy Grześka, że zemścimy się — wes­tchnął, przy­ci­ska­jąc siwo­wło­sego do swo­jego ciała, ale dalej patrząc się na Alexa. — Nie jest to moż­liwe, gdy nawet pomimo zna­nia danych sprawcy, my nie jeste­śmy w sta­nie jak­kol­wiek go zna­leźć.

— Jak nie?! — zapy­tał z nie­do­wie­rza­niem Alex. — Od samego początku wie­dzieliście kto go por­wał! — krzyk­nął ze łzami. Na myśl, że będzie musiał powia­do­mić Nicole o śmierci ojca, a także wuja Marco, aż miał zimne dresz­cze.

— Alex — ponow­nie tego cho­ler­nego dnia pod­szedł do syna Mon­tanhy, Sonny. — Con­rad Gross jest osobą, która wid­nieje w naszych danych jako mar­twa. Jest na tyle prze­bie­gły, że ciężko jak­kol­wiek go namie­rzyć, a także potrafi tak zacie­rać ślady, że pomimo świa­do­mo­ści, że to on za tym stoi nie jeste­śmy mu w sta­nie tego udo­wod­nić. — Młody Montanha długo walczył z tym, czy ma faktycznie im uwierzyć na słow. Czuł ogromną złość, a zarazem smutek. Czuł się bezradny, bo wiedział, że Carbonara i Sonny mają racje.

— Rozu­miem — poki­wał po chwili ciszy słabo głową, nie był zado­wo­lony z tego wszyst­kiego. Jed­nak znał pogło­ski, jakie cho­dziło po mie­ście o Gros­sie, więc pomimo tego, że nie chciał, musiał odpu­ścić. Spoj­rzał on ostatni raz na zała­ma­nego Erwina, po czym rozej­rzał się po resz­cie zebra­nych. Wie­dział co teraz powi­nien zro­bić. Musiał powia­do­mić resztę komendy o tym, że poszu­ki­wa­nia zostają zakoń­czone. Dla­czego to aku­rat on miał to robić? Bo z poli­cji był naj­bliż­szą osobą Gre­go­rego, jako syn miał on taki obo­wią­zek. Chwy­cił on za radio i starł szybko łzę, która spły­nęła po jego policzku. — Dwie­ście sie­dem do dzie­sięć jeden — zaczął, sła­bym gło­sem. — Czte­ry­sta sześć, sier­żant Gre­gory Mon­tanha sta­tus trzeci na wiecz­ność. End of watch. 

Morwinowe OneshotyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora