Rozdział 23.

129 9 41
                                    

Scott

Czułem się rozdarty między tym czego chcę, a tym co jest dla mnie dobre.

Cody nie miał świadomości, że wracając o naprawdę dosyć wczesnej godzinie i mówiąc mi, że to ze mną bawił się lepiej znowu dawał tą cholerną nadzieję, tej najbardziej naiwnej części mnie. I czułem, że to jest tak strasznie okrutne, bo przecież za chwilę pewnie znowu umówi się z kimś inny, ten ktoś doskoczy do jego oczekiwań i wtedy już tak ochoczo do mnie nie wróci.

Bycie zakochanym jest do dupy.

A takie bez wzajemności zwłaszcza.

Czułem się gównianie i byłem tak cholernie zazdrosny, że aż samego mnie zaczęło to przerażać. Nigdy nie sądziłem, że będę osobą, która zacznie stalkować swojego crusha, a jednak wczoraj co chwile odświeżałem jego instastory jak i profil. Serce mi szybciej biło gdy spoglądałem na ostatnio dodane zdjęcie, którym było nasze zdjęcie z diabelskiego młynu, ale byłem też totalnie rozdrażniony całą sytuację i jak tylko Cody dodał kafelek na którym oznaczył tego typa z którym się umówił, jego też musiałem przestalkować.

Wiecie co wam powiem? Najładniejszy to on nie był. Przypominał mi Luke'a Hemmingsa z dwutysięcznego piętnastego roku, nie obrażając Luke'a, bo ten cały Ryan był jego znacznie brzydszą wersją. Nie chcąc o tym myśleć lekko zaspamiłem wczoraj Mię jakimiś gówno wiadomościami o niczym, ale nie odpisywała mi, bo u niej była wtedy jakaś szósta godzina, więc zapewne spała, aż w końcu ja sam zasnąłem i gdy obudziłem się rano, wciąż czując na sobie dłonie Cody'ego po prostu poczułem potrzebę, żeby jak najszybciej się od niego uwolnić, mimo że też wcale nie chciałem tego robić.

– Gdzie rano zniknąłeś? – zapytał Cody.

Byliśmy w drodzę do Sydney Tower Eye, gdzie postanowiliśmy się dzisiaj wszyscy przejść. Cały cyrk szedł z przodu zachowując się bardziej jak przystało na wstawionych studentów niż dorosłych ludzi, ale idąc w takiej odległości mogliśmy nawet udawać, że ich nie znamy.

Wzruszyłem ramionami.

– Wstałem dosyć wcześnie, nie chciałem cię budzić.

Fakt był taki, że obudziłem się jakoś o siódmej, czyli rzeczywiście wcześnie i zająłem się po prostu poranną rutyną.

– I tak mogłeś mnie obudzić, nie ważne że wstałeś wcześnie. Przynajmniej byś się nie nudził, bo byśmy coś razem porobili...

– Kto ci powiedział, że się nudziłem? – zapytałem od razu tonem który zabrzmiał chyba mało przyjemnie, na co Cody lekko się zmieszał.

– No w sumie nikt, przepraszam. Po prostu tak założyłem, bo cały nasz cyrk pewnie wtedy spał, albo leczył kaca, a nikogo innego tu nie znasz, ale na pewno znalazłeś sobie coś ciekawego do roboty...

Nie wiem dlaczego, ale miałem ochotę wywrócić oczami. Chyba jeszcze mnie trzyma ta wczorajsza zazdrość.

– Gadałem z Mią – odparłem.

I to tym razem była prawda, bo naprawdę z nią rozmawiałem. Odpisała mi na spam, który jej zrobiłem wieczorem i znaleźliśmy chwilę, żeby pogadać ze sobą na FaceTimie.

Cody pokiwał głową.

– Fajnie. Co u niej?

– Miała jechać do kuzynki na Florydę, ale to kuzynka przyjechała do niej i ma serdecznie dość, więc nie zdziwię się jeśli na dniach będą jakieś newsy o zepchnięciu kogoś ze Statuy Wolności.

Cody się zaśmiał.

– No cóż, najwyżej będziemy odwiedzać Mię w więzieniu, no chyba że to kuzynka zepchnie ją, to wtedy to już inna sprawa, bo sami w tym więzieniu wylądujemy za mniej lub bardziej udane morderstwo w ramach zemsty za biedną Mię.

i bloom just for you ✔️Where stories live. Discover now