09 | hungry eyes.

84 11 0
                                    

Podejmowanie pochopnych decyzji nie zawsze kończy się dobrze.

Dlatego tak bardzo martwię się o całą tę sytuację z Ego i Peterem, który chce zostać na jego planecie, tak o, od razu, chociaż zna tego kolesia zaledwie dwa dni. Nie podoba mi się to. I przeraża mnie to niemiłosiernie.

Zanim udaje mi się wreszcie dotrzeć do pokoju Petera (z którego oczywiście dobiega cicha muzyka; ja i Rocket załatwiliśmy mu mały głośnik zewnętrzny, więc Quill często podłącza go do Walkmana, kiedy jesteśmy poza Milano), gubię się w tym pokręconym budynku jakieś siedem razy. Na szczęście przy okazji znajduję też pokój, do którego Mantis albo Ego przynieśli moje bagaże, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Zatrzymuję się w wejściu do sypialni Quilla i rozglądam się po pomieszczeniu, szczerze zachwycona wystrojem. Przy suficie w jakiś magiczny sposób unoszą się błyszczące ciepłym światłem żyrandole w kształcie gwiazd, a meble i ściany są utrzymane w odcieniach złota i granatu. Pomimo tych wszystkich zmartwień i moich kłębiących się myśli, prawy kącik moich ust nieznacznie się unosi; bo to jest taki typowy pokój dla gwiezdnego chłopca.

...dostał większe łóżko, niż ja. To jest zdecydowanie nie fair.

I jest zajebistym początkiem rozmowy.

― Masz większe łóżko. To nie jest fair.

...o chuja tam, to beznadziejny początek rozmowy, dlaczego ja się nie umiem ugryźć w język, kiedy trzeba? Nie, ja zawsze rzucę czymś, co mnie wkopie w kanion niezręczności, no bo jak inaczej żyć? Zaciskam usta w cienką linię, przymykając w tej samej chwili powieki i uderzając się w czoło z otwartej dłoni, bo tylko to w pełni podsumowuje poziom mojej inteligencji, która ― jak podejrzewam ― tak naprawdę wcale nie istnieje.

Uchylam powieki, szczerze zażenowana, i odkrywam, że Peter odwrócił się już w moją stronę. Nadal stoi sobie grzecznie przy bogato zdobionej balustradzie balkonowej, opierając się o nią nonszalancko łokciami. Muszę przyznać, że nawet ładnie wkomponowuje się w ten widoczek, który jest co najmniej magiczny. Wyjęty z cukrowej krainy fałszywego szczęścia.

Ten zawadiacki uśmieszek też bez problemu mógłby sprawić, że ktoś na Ziemi bez wahania wziąłby go za gościa nadającego się do roli kogoś pokroju samego Hana Solo.

― Możemy je wypróbować ― rzuca Peter zachęcającym tonem, a ja wywracam oczami, niby zirytowana, ale nie mogę zaprzeczyć, że to nie przeszło mi przez myśl. Skłamałabym, a ostatnio naprawdę słabo mi to wychodzi. ― ...nie przyszłaś tu na mnie krzyczeć, prawda?

― ...nie? Chyba. Chyba, że zrobiłeś coś, o czym nie wiem ― dodaję po chwili namysłu, dołączając do niego na balkonie. Peter kręci energicznie głową w zaprzeczającym geście. ― No, to nie jestem tu, żeby krzyczeć. Tak wyjątkowo... ale dlaczego miałabym krzyczeć?

― Gamora na mnie nawrzeszczała ― tłumaczy z ciężkim westchnieniem Peter. ― A potem zostawiła mnie z poczuciem winy i poszła szukać lepszego zasięgu. Twój ojciec ponoć próbował się z nami skontaktować. Pewnie też po to, żeby się na mnie rekreacyjnie powydzierać. To w jego stylu, no nie?

Prycham śmiechem, zauważając jego twarz wykrzywioną w teatralnym grymasie cierpienia. To chyba sprawia, że Peter osiąga swój cel, którym było rozbawienie mnie, bo uśmiecha się dumnie i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby się nad czymś zastanawiał.

― ...moglibyśmy tu zostać, no nie? ― mamrocze, trochę niepewnie. Jak na zawołanie, włoski na karku stają mi dęba, i mocniej zaciskam palce na balustradzie. ― Trochę jak te wakacje, których potrzebowałaś...

✔ | HEROES ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL2Where stories live. Discover now