Rozdział pierwszy

1.4K 43 3
                                    


Marisol

Wychodzę z domu na wariata, aby później zdążyć wrócić i przygotować się na to nieszczęsne wyjście. Wsiadam do swojego czerwonego porsche Macana, który był najlepszym wyborem, jakiego mogłam dokonać. Jestem zakochana w tym samochodzie i nie zamieniłabym go na żaden inny.

    Od kilku miesięcy odwiedzam firmę ojca codziennie. Mam świadomość, że w przyszłości zostanę dziedziczką owej działalności, bo mój brat, który jest aktualnie w marynarce wojennej, nie będzie się kwapił do zostania biznesmanem, o ile w ogóle kiedyś wróci.

     Ja od dziecka marzyłam o zostaniu księgową i będę miała takową możliwość w rodzinnej firmie. Wiąże się ona  z rachunkowością i finansami, więc byłoby mi to na rękę.

     Poranek już i tak był zepsuty, dzięki mojej mamie i sądziłam, że gorzej nie będzie. Żałuję, że tak pomyślałam. Podjeżdżam pod budynek i kieruję się na swoje stałe miejsce. Stałe, mam na myśli, że staję na nim za każdym razem, gdy tutaj przebywam. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy na moje miejsce wrył się jakiś cham. I to jeszcze swoim maserati Ghibli.

   Ma wypasione auto i co w związku z tym? Nie zobowiązuje go to do tego, aby podkradać cudze miejsca. Gdy wysiada z samochodu, aż mam ochotę miałknąć.

-   O jacie, ale z niego ciasteczko! - mruczę z otwartymi ustami, dziękując światu, że nie zdążyłam uchylić szyby.

    Facet wygląda jak Bóg, mnie będę ściemniać. Mrugam kilka razy, aby upewnić się, że to nie mroczki przed oczami. Pokrójcie mnie, jeśli się mylę, ale on wygląda jak ten model Jon Kortajarena. Mrużę oczy, aby potwierdzić swoje przypuszczenia, ale wzrok już nie ten i z tak daleka nie jestem w stanie go zidentyfikować.

     Na perfekcyjnej sylwetce leży grantowy garnitur, pewnie jakieś Burberry, czy inne ekskluzywne pierdy. Pasuje mu do wozu. Ciemne włosy ma zaczesane do góry, a delikatny zarost ozdabia jego wyraźnie zarysowaną szczękę.

    Skądś kojarzę tę jego śliczna buźkę, ale mam pustkę w mózgu, aby przypomnieć sobie skąd. Nie zdziwiłabym się, jakby to był jakiś pan Popularny. Otwieram szybę, gdy już go chwilę popodziwiałam i krzyczę:

- Ej ty, Eleganciku, wypad z mojego miejsca!

Patrzy na mnie zamroczony, jakbym była duchem. Może on nie mówi po hiszpańsku. Nie no, musi być Hiszpanem.

-  Mówi się! Zjeżdżaj z tego miejsca! - dodaję, również z krzykiem, co nie było konieczne, ponieważ dzieląca nas odległość jest minimalna, ale czemu by nie podnieść powagi sytuacji.

W pewnym momencie trzeźwieje, bo wyraz jego twarzy zmienia się na srogi i wpatruje się we mnie z pogardą. Nawet z taką miną jest gorący.

- Dziewczynko, trochę szacunku do dorosłego... - o ludzie, nie spodziewałabym się takiego głosu, który robi na zawołanie kisiel w majtkach. - Czy to twoje miejsce jest może gdzieś podpisane?

Chyba sobie żartuje, drań jeden. Prycham.

- Słuchaj koleś! - celuję w niego palcem. - Staję na tym miejscu dzień w dzień, nie waż mi się mówić o szacunku, ty dupku!

    Rechocze. Cholera, ten pacan się ze mnie śmieje! W porządku, może jest to najpiękniejszy śmiech, jaki w życiu słyszałam, ale to go wciąż nie usprawiedliwia.

-  Nie zjadę z tego miejsca Chaparrita... - Jak on mnie nazwał? Malutka? Co za świnia! - Stań sobie może... o na przykład tam - wskazuje ręką wolne miejsce na końcu parkingu, zaraz obok śmietnika i uśmiecha się szelmowsko.

- Palant - wrzeszczę, gdy odwraca się na pięcie i rusza do drzwi.

      To jakaś porażka. Nie będzie mnie ustawiał jakiś kutas, którego ego jest większe niż cały ten parking. Jak można się tak odezwać do kobiety? I to on mówił do mnie o szacunku? Sądziłam, że w pewnym wieku posiada się jako takie maniery, a facet był już po trzydziestce. Nie będę się roztrząsać na jakimś debilem, mam ważniejsze sprawy na głowie.

     Mój tata jest wspaniałym człowiekiem. Wie, że odwiedzanie go w pracy, jest tylko formą zabicia czasu i pozwala mi przyjeżdżać, kiedy mi się żywnie podoba. Zawsze znajdzie dla mnie czas, co jest dla mnie komfortowe, ponieważ każdy dzień wiąże się z inną godzina pobudki.

     Wjeżdżając na piętro moim oczom ukazuje się sekretarka ojca - Sara. Nie jestem w stanie zdzierżyć jej osoby. Na szczęście, jesteśmy już na tym etapie, że ignorujemy się nawzajem i nawet nie witamy. Każdy jest zadowolony.

      Ruszam w kierunku gabinetu ojca i dostrzegam go, siedzącego za biurkiem. Rozmawia z kimś przed telefon, ale gdy mnie dostrzega, rzuca coś do słuchawki i kończy połączenie. 

- Cześć, tato. 

- Hej, Pastelito - uśmiecha się promiennie.

     Nienawidzę gdy nazywa mnie pączusiem. Wszystko rozumiem, jak byłam mała miałam pulchne policzki, które niestety do teraz pozostały, ale to wiocha. Pomimo tego, że ojciec jest Hiszpanem to całą rodziną porozumiewamy się po polsku. Tak się przyjęło.

- Tatku, mógłbyś mi wyjaśnić, o co chodzi z tym całym wyjazdem?

Na jego twarzy pojawia się roztragnienie. Nieczęsto widuję ojca przygnębionego, ale gołym okiem widać, że coś go trapi.

-  Mama dostała zlecenie na rok i zależy jej na podjęciu tej pracy - splata ręce na stole.

Aha? Świetna nowina. Tak jakby tutaj pracy nie było. Normalnie bezrobocie na każdym kroku. Jestem wściekła.

-  Nie róbcie mi tego... - mówię już ze łzami w oczach. - Dostałam się na wymarzone studia, nie mam zamiaru wyjeżdżać... a przepraszam bardzo, co z twoją firmą?

-  Mój przyjaciel zajmie się nią pod moją nieobecność - oznajmia, a ja gotuję się od wewnątrz. 

- Zajmie? Czyli to już postanowione? - Łkam.

Mam wrażenie, że tacie wilgotnieją oczy. Co? On nigdy nie płacze, tu jest jakaś intryga, o której nie wiem. Mam po dziurki w nosie tego gówna, chcę wrócić do domu.

- Nie odpowiadaj - dodaję szybko. - Zmieniłam zdanie i dzisiaj nie popracuję. Wychodzę wieczorem, nie czekajcie z kolacją.

-  Porozmawiamy jutro, razem z mamą. Baw się dobrze, kocham cię.

      Wracam do domu w bojowym nastroju. Idę pod prysznic i robię sobie mini spa. Puszczam w tle „Trouble" Elvisa Presleya i kontynuuję szykowanie.

    Pakując niezbędne przedmioty do torebki, więcej czasu spędzam oglądając swój dowód. Marisol Matylda Vanetino, jak byk widnieje na dokumencie. Jak to w ogóle brzmi? Ludzie sprawdzając moją pełnoletność, często patrzą na mnie jak na kosmitkę, ale przecież nie ja jestem odpowiedzialna za nadanie sobie drugiego imienia! Proszę skargi i zażalenia składać do rodziców.

   Cam jest punktualna, jak zawsze i  czeka pod bramą. W taksówce siedzi już Samuel- jeden z kolegów Camilii, który obowiązkowo już patrzy na moje nagie nogi. Zastanawiam się często, czy on jest napalony tylko  na mnie, czy zwyczajnie na wszystko co ma cycki.

- Lala - odzywa się przyjaciółka, ubrana w cekinową czarną sukienkę. Patrzy z niesmakiem na mój strój i niemo daje znać, że w takim ubraniu to mogę iść na targ z owocami, a nie na imprezę. - Jedziemy do klubu i tam spotykamy się z resztą. Nie miałam za wiele do gadania w kwestii wyboru lokalu...

Wiem, co zaraz powie.

- Gabano! Yeaaaah! - krzyczy ten idiota, a mnie zaczyna brakować powietrza.

    Patrzę na Camilę z politowaniem, a ona posyła mi zbolałe spojrzenie. Wie, że nie chcę tam chodzić, ze względu na sytuację, która miała miejsce kilka lat temu. Staram się nie powracać do tego myślami, ale będą tam dzisiaj, nie uniknę bolesnych wspomnień. Jestem zmuszona spiąć tyłek i odnaleźć przyjemność z dzisiejszej imprezy.

Red Ribbon Bow 18+Where stories live. Discover now