Rozdział 21

5.7K 216 39
                                    

Wiedziałam, że moje treningi nie będą trwać wiecznie i w końcu nadejdzie dzień, w którym będę musiała po raz pierwszy zmierzyć się z tym, do czego byłam szkolona. Czy byłam na to gotowa? Oczywiście, że nie. Na takie coś nigdy nie byłabym gotowa, nawet jeśli szkoliła bym się całe życie. Bo tu nie chodziło o moje przygotowanie fizyczne, a bardziej psychiczne.

Będziesz dla mnie zabijać.

Słowa, które usłyszałam od Victora kilka miesięcy temu, dalej odbijały się echem w mojej głowie. Miałabym zabijać ludzi. Wielu niewinnych ludzi, którzy po prostu komuś przeszkadzali. Jak najdłużej starałam się o tym nie myśleć, jednak wiedziałam, że nie da się uciec od czegoś, co musiało się wydarzyć. Na treningach robiłam duże postępy. W zasadzie kilka razy padły nawet słowa, że swoim poziom dorównywałam już innym albo nawet byłam taka, jak reszta. To wszystko stało się łatwiejsze, gdy odcięłam się od tego, co trzymało mnie jeszcze przy dawnym życiu. Miałam wrażenie, że wraz z podjęciem decyzji, o zakończeniu przyjaźni z Charliem, jakaś część mnie umarła. Pozostała po niej pustka, dzięki której przestałam czuć tak wiele i tak mocno. Po tym, co było, pozostała mi tylko jedna rzecz, naszyjnik. Za każdym razem, gdy oddawałam strzał czułam na piersi jego ciężar. Nie ściągałam go, sama nie wiedziałam dlaczego. Próbowałam to zrobić kilka razy, jednak ostatecznie się rozmyślałam. Może trochę się obawiałam, że jeśli się go pozbędę, to już całkowicie przestanę czuć. Chociaż, czy tak nie byłoby łatwiej?

Do White's Company nie przychodziłam z uśmiechem na twarzy, jednak czułam jak każdego dnia, to miejsce stawało się dla mnie coraz bardziej normalne. Przestałam się go bać i wręcz odprężałam się, gdy tylko wchodziłam na sale treningowe. Było tak szczególnie od momentu, w którym przydzielono mi nowego nauczyciela strzelania, którego imienia nawet nie znałam i chyba wolałam, żeby tak pozostało. Nie przejawiał wobec mnie większego zainteresowania, a i ja nie czułam się przy nim źle.

- Dzisiaj Vanessa pojedzie ze mną - usłyszałam za sobą niski głos Aarona.

Od kilku dni właśnie tak to wyglądało. Może nie codziennie, ale zdarzały się dni, w których, to właśnie White, zawoził mnie do firmy. Mój ochroniarz już się chyba do tego przyzwyczaił i bez słowa sprzeciwu kiwnął głową, a ja ruszyłam za Aaronem do jego samochodu.

- Jeszcze kilka dni i James poczuje się niepotrzebny - zaśmiałam się zajmując miejsce pasażera.

Nasza relacja teraz była cóż... Ciężko było nazwać to, co właściwie się między nami działo. Od czasu moich urodzin zaczęłam po prostu spędzać więcej czasu z mężczyzną, a nasze rozmowy stały się jakieś bardziej naturalne i częściej dochodziło między nami do zbliżeń. Nie wiedziałam, jak to określić, ale nigdy bym nie powiedziała, że mi to przeszkadzało. Każdego dnia mogłam trochę lepiej poznawać Aarona, chociaż nie ukrywałam, że wyciągnięcie z niego jakichkolwiek informacji, nie zawsze było łatwe.

- Jeśli ci to przeszkadza, to nie musisz ze mną jeździć - mimo, że jego twarz pozostała poważna, widziałam ten delikatny uśmieszek w kącikach ust.

- Pomęczę się jeszcze z tobą.

Nasze słowne potyczki, to było coś, co sprawiało, że moje dni, w jakimś stopniu, były lepsze. Staraliśmy się nie poruszać poważniejszych tematów. Chyba obydwoje podświadomie wiedzieliśmy, że to, o czym rozmawialiśmy wtedy w teatrze, lepiej żeby tam pozostało. Zarówno dla mnie, jak i dla White'a opowiadanie o rodzinie nie było łatwe.

Droga do firmy minęła nam zaskakująco szybko. W międzyczasie omówiliśmy kilka bieżących tematów, choć przez większą część jazdy towarzyszyła nam cisza. O dziwo nie należała ona do tych niekomfortowych. Dawała nam trochę wytchnienia i możliwość zamknięcia się w swoim własnym świecie na kilka minut. Podjechaliśmy pod budynek, więc sprawnie chwyciłam swoje rzeczy i już chciałam wyjść, gdy nagle usłyszałam za sobą zirytowane prychnięcie Aarona.

Spoiled souls [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now