Rozdział 24

4.8K 252 144
                                    

Aaron White

Jadąc autem przez ulice Nowego Jorku złamałem chyba wszystkie przepisy drogowe, jakie kiedykolwiek istniały, jednak w ogóle mnie to nie interesowało. Od momentu, w którym przypadkowo usłyszałem rozmowę ojca o tym, że Vanessa uciekła i jak to określił ,,pożałuje za wszystko" myślałem jedynie o tym, żeby jak najszybciej dojechać do firmy. Co chwile kląłem pod nosem i wyzywałem innych kierowców, którzy spokojnie jechali. W odróżnieniu do mnie. Już nawet nie ukrywałem tego, że po prostu bałem się o McMillan. Po tym, gdy rano mi powiedziała, że ojciec znalazł dla niej zlecenie, nie mogłem o tym zapomnieć. Cały czas byliśmy pokłóceni, ale nie zmieniało to faktu, że obawiałem się, że ojciec może jej coś zrobić. Victor White nigdy nie należał do normalnych osób. Ta myśl sprawiła, że jeszcze mocniej nacisnąłem pedał gazu.

Teraz liczyło się dla mnie tylko to, żeby Vanessa była bezpieczna.

Po kilku minutach jazdy w końcu dotarłem pod wieżowiec. Wysiadłem z samochodu i niemal biegiem udałem się do budynku, a gdy już do niego wszedłem od razu skierowałem się w stronę wind. Ignorowałem spojrzenia ochroniarzy, którzy patrzyli na mnie w zdziwieniu. Droga na najwyższe piętro niemiłosiernie mi się dłużyła, jednak w końcu usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk, po którym drzwi windy się otworzyły. Z całej siły zaciskałem pięści, gdy szedłem ciemnym korytarzem, aż w końcu dotarłem pod drzwi gabinetu ojca. Przed nimi jak zawsze stali jego dwaj najbliżsi ochroniarze. Już z daleka widziałem te nieprzyjemne spojrzenia, które mi posyłali.

- Odsuń się w tej chwili! - krzyknąłem w stronę jednego z nich.

Mężczyzna spojrzał na mnie z nieukrywaną irytacją, jednak dalej starał się udawać opanowanego.

- Pan White kazał nikogo nie wpuszczać, więc proszę odejść - wyjaśnił, a ja jeszcze bardziej się spiąłem.

- W dupie mam, co ci kazał - wysyczałem, jeszcze bardziej zmniejszając odległość miedzy nami. - Lepiej, żebyś się w tym momencie odsunął, bo zaraz tego pożałujesz.

Nie chciałem tego robić, ale gdy tylko dostrzegłem na jego twarzy ten wyzywający uśmieszek, z całej siły się zamachnąłem i go uderzyłem. Mężczyzna delikatnie się zatoczył, a gdy tylko drugi ochroniarz ruszył w moją stronę, szybko wpadłem do gabinetu.

Nie wiedziałem, że to było możliwe, ale widok skulonej Vanessy i rozwścieczonego ojca, który stał nad nią gotowy do ataku, jeszcze bardziej mnie zdenerwował. Mimo całej tej złości, poczułem jeszcze coś. W tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że ojciec naprawdę mógł ją skrzywdzić, a ja pojawiłem się w idealnym momencie. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym się spóźnił.

- Nie waż się jej kurwa tknąć - wysyczałem patrząc prosto w oczy mężczyzny, który był dla mnie nikim innym, jak tylko potworem.

I wtedy to się stało. Na moment przeniosłem swoje spojrzenie na dziewczynę, której ciało delikatnie się rozluźniło na mój widok, choć było widać, że dalej była zestresowana. Widziałem ten strach w jej oczach. Bała się i to było zrozumiałe, jednak już kiedyś poprzysiągłem sobie, że będę robić wszystko, żeby ją chronić. I właśnie zamierzałem dotrzymać tej obietnicy. Patrzenie na nią w tamtym momencie powodowało dziwny ucisk w sercu, którego nigdy wcześniej nie czułem. Bo nigdy, aż tak bardzo się o nikogo nie martwiłem. To dlatego z powrotem przeniosłem wzrok na ojca, który przeskakiwał spojrzeniem między mną, a McMillan. Widziałem jak na jego naznaczonej wiekiem twarzy, zaczynał formować się ten obrzydliwy uśmiech, który z każdą sekundą się powiększał.

- No proszę, proszę - zaczął spokojnie. Delikatnie mi ulżyło, gdy odsunął się od Vanessy. - Nasze gołąbeczki znowu razem - zaśmiał się, jednak wiedziałem, że wcale go to nie bawiło. Czekałem na to, co zaraz zrobi, bo w takim stanie był nieprzewidywalny. Gdy tylko rozsiadł się na swoim fotelu za biurkiem, ja podszedłem trochę bliżej Vanessy. Mój ruch ojciec skwitował jedynie cichym parsknięciem. - Jesteście tacy żałośni, tacy słabi, tacy...

Spoiled souls [ZOSTANIE WYDANE]Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum