1.

28 3 4
                                    

Zawsze miałem ambicje.

Jednak tego jednego nie potrafiłem, a zarazem nie chciałem się wyprzeć. Wanda często nie mogła zrozumieć mojego postępowania. Tak jak teraz.

Siedzenie w parku niedaleko naszego mieszkania w Sokovii pomagało mi zachować równowagę, zarówno zewnętrzną, jak i wewnętrzną. Nigdy nie chciałem być zwykłą jednostką, musiałem się jakoś przysłużyć światu, w taki czy inny sposób.

— Znowu tutaj siedzisz. — Głos Wandy zdaje się być jeszcze bardziej słyszalny, przez grobową ciszę, jaka nastała w mieście.

Dwudziesta trzecia nie była typową godziną na przesiadywanie w takim miejscu. Październikowe noce nie należały do najcieplejszych, ale chłód przyjemnie przenikał przez moje ciało, aż do kości, sprawiając lekkie uczucie mrowienia.

— Tu mogę wreszcie przemyśleć wiele spraw, siostro. — Uśmiechnąłem się lekko, a Wanda usiadła obok na ławce i złapała mnie za dłoń. Natychmiast odwzajemniłem jej uścisk.

Kochałem ją. Jak wiadomo, rodziców również, ale to z brunetką byłem szczególnie związany. Nie chodzi o to, że byliśmy bliźniakami – to jedynie wzmacniało naszą więź. Stanowiliśmy dla siebie nawzajem pewnego rodzaju podporę, bez której życie każdego z nas mogłoby w bardzo łatwy sposób legnąć w gruzach.

Nigdy nie byłem zbyt wylewny w uczuciach. Wszyscy mieli mnie za typowego chłopaka, który uwielbiał rzucać wszędzie wokół ironią. Taki już byłem i nic nie mogło tego zmienić. Nawet Wanda. Ona jako jedyna w pełni akceptowała mój charakter. Bez niej to wszystko nie miałoby sensu. Zbyt wiele rzeczy przeszliśmy razem, przez co teraz nie potrafilibyśmy sobie poradzić oddzielnie.

— I co takiego wymyśliłeś? — zapytała cicho.

Nie chciała nigdy wychodzić na pierwszy plan, to ja nosiłem spodnie w naszym wyjątkowym duecie. Nie przeszkadzało mi to, prawdę mówiąc lubiłem mieć poczucie, że w pewnym sensie ją chronię, aczkolwiek nasuwało mi się wtedy ważne pytanie: jak długo będę mógł to robić?

— Nie będę ci przeszkadzał, przecież miałem ci nie zawracać głowy — mruknąłem, z mało wyczuwalną nutą sarkazmu w głosie.

To było prawdą. Poprosiła mnie, żebym dał jej spokój przez jakiś czas, więc tak zrobiłem.

— Pietro, powiedz mi, co się dzieje — westchnęła, przeczesując włosy ręką.

Po chwili zarzuciła nogi na ławkę i usiadła po turecku, twarzą do mnie. Jej oczy przenikliwie się we mnie wpatrywały, a zmarszczone brwi uświadomiły mi, że nie odpuści. Spełniłem zatem jej wolę, mówiąc szczerze o tym, co mnie dręczyło od pewnego czasu.

— Co będzie dalej? — zapytałem, siląc się na uprzejmość. Ostatnio zauważyłem, że stałem się drażliwy. — Skończymy szkołę, będziemy pełnoletni... Co wtedy?

Spojrzałem jej prosto w oczy, lecz szybko odwróciłem wzrok. Jej brązowe tęczówki mogły przejrzeć każdego.

— Mamy jeszcze sporo czasu. Zobaczysz, jakoś to się ułoży. Nie ma po co się martwić na zapas. — Jej ciepły głos skutecznie złagodził większość moich nerwów. — Póki co mieszkamy tutaj, z rodzicami. Aż tak ci przeszkadzam? — szturchnęła mnie w ramię z uśmiechem na twarzy, na co się trochę rozpogodziłem.

Wanda była dla mnie lekiem na wszystko.

— Serio, siostra? — zaśmiałem się. — Myślałem, że to ja jestem ten od nieśmiesznych tekstów.

Brunetka prychnęła, wyraźnie oburzona, lecz cały czas widziałem radość w jej oczach.

— Jak to nieśmieszne? To były najśmieszniejsze słowa pod słońcem — odparła.

Uśmiechnąłem się do niej raz jeszcze i zapadła cisza. Tylko cichy szum liści zaprzeczał temu zamarciu życia. Zerwał się lekki wiatr. Zapewne zaraz zacznie padać. Nie zamierzałem jednak ruszać się z miejsca. Przedostatnia ławka przy drugiej ścieżce była moim wybawieniem, oderwaniem się od tego ponurego świata i zagłębieniem w rzeczywistość poza czasoprzestrzenią.

Szkoda, że nie mogła istnieć naprawdę. Wtedy może ten świat byłby lepszy. Bez tych wszystkich superbohaterów, złoczyńców i problemów. Bylibyśmy wtedy razem, we czwórkę – ja, Wanda i rodzice.

— Dlaczego to wszystko jest takie ciężkie? — spytałem retorycznie, jednak siostra udzieliła mi odpowiedzi.

Ona zawsze udowadniała, że widmo niewypowiedzianych słów jest jak najgorsza plaga świata. Słowa często bolały, lecz te przemilczane zadawały najbardziej dotkliwe rany ze wszystkich. Miałem się o tym przekonać już w niedalekiej przyszłości.

— Nie wiem, ale zgadzam się z tobą. Życie jest dość męczące — przyznała ze smutkiem. — Coś się stało?

— Nie, a tobie? — spytałem.

Musiałem wiedzieć. Brunetka była moim światełkiem w tunelu, to dzięki niej jeszcze jakoś się trzymałem. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Nawet nie zauważyłem, kiedy to się zaczęło. Melancholia stała się nieodłącznym elementem mojego życia. Do tego przygnębienie. Tak, tego ostatniego było najwięcej. Podium dopełniała jeszcze ta bezradność, która zabierała mi resztki motywacji.

Moje ambicje nagle przestały być moimi priorytetami.

Dlaczego? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Może powinienem się nad tym bardziej zastanowić, ale nie widziałem sensu w myśleniu o tym po raz kolejny. Skoro do tej pory nic sensownego nie przyszło mi do głowy, to niby czemu teraz miałoby się to zmienić?

— I tak omówimy później twój problem, Wanda — oznajmiłem, a dziewczyna jedynie przewróciła oczami — Ale skoro chcesz wiedzieć, to nie mogę znieść tej świadomości, że wszystko jest tak przytłaczająco nietrwałe. — Przetarłem twarz dłonią.

Przy okazji zauważyłem, że księżyc zniknął za chmurami. Rzeczywiście, deszcz tej nocy był nieunikniony.

— I nieszczere — dodała, patrząc na nasze splecione dłonie.

— Tak — przytaknąłem.

Fałsz przeniknął na dobre do codzienności. Sam czasem musiałem kłamać, a nie chciałem tego. Wanda nie potrafiła nikogo oszukać. Z jednej strony uważałem to za dość niekorzystne, lecz z drugiej sam chciałbym nie posiadać tej umiejętności.

Mówienie samej prawdy było na pewno dobre, ale mogło też zamienić życie w koszmar. Ja nie chciałem przeżywać kolejnego.

Nie następnego.

— Porozmawiamy o tym przy moim problemie. — Uśmiechnęła się słabo — Opowiedz więcej o swoich obawach.

Westchnąłem i zsunąłem się lekko z ławki. Co miałem mówić, skoro nie potrafiłem przelać myśli na słowa? Chciałem, ale nie mogłem.

Zirytowany, kopnąłem kamień, który leżał blisko mojej nogi. Nie przyniosło mi to jednak oczekiwanej ulgi, ale za to śmiech siostry, której posłałem znaczące spojrzenie. Tylko tego mi brakowało...

— Nie chcę zostać zapomniany — oświadczyłem. — Bycie kolejnym zwykłym, nic nieznaczącą jednostką nie jest dla mnie. Chciałbym być zapamiętany, ale nie jako ktoś z osiągnięciami w nie wiadomo jak pokopanej dziedzinie fizyki czy innego badziewia. Chodzi mi o ludzi, to pomoc dla nich byłaby dla mnie ważniejsza niż te wszystkie statuetki. Bezpieczeństwo, ochrona, na tym mi zależy. Chcę pomóc. Wiesz o tym, prawda?

— Wiem, od początku chciałeś być kimś. — Ponownie się uśmiechnęła, co odwzajemniłem — I będziesz kimś, pomożesz wielu ludziom.

— Skąd możesz wiedzieć? — Może zacząłem brzmieć jak desperat, ale obecnie mnie to najmniej obchodziło.

Nigdy się nie poddawałem, nawet przy tak błahych sprawach jak ta. To było kluczowe, dla mnie prawie najważniejsze. Wanda to rozumiała, cenił ją za to jeszcze bardziej.

— Mam takie przeczucie, a wiesz, że ono mnie nigdy nie myli — odparła wesołym tonem. — Z resztą dla kogo to robisz?

Spojrzałem jej w tej chwili prosto w oczy. Odpowiedź istniała tylko jedna, a ona doskonale o tym wiedziała.

— Dla siebie.

Wreck | Pietro MaximoffWhere stories live. Discover now