(Nie)Szczęście żółtodzioba (Barty)

80 5 0
                                    


Bycie młodym aurorem jest do bani. Mówię prawdę. Nie robię nic prócz papierkowej roboty. W dodatku traktują mnie tutaj jak jakiegoś sługę. Ale od dzisiaj to się zmieni. Mam już cały plan.

Udało się ustalić, że śmierciożerciożercy zaatakują w jakimś mugolskim miasteczku. Zdepurtuję się razem z innymi. Nikt tego nie zauważy.

***

Udało mi się ukryć za jakąś szafą. Obserwowałem dokładnie każdy ruch Moody'ego. Widziałem jak znika wraz z innym aurorami. Zebrałem się w sobie i już po chwili poczułem nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka. Zamknąłem odruchowo oczy.

Już po chwili stałem obok Franka Longbottoma, rozglądając się. Miasteczko wyglądało raczej normalnie. Wieża kościelna górowała nad innymi budynkami. Była to raczej wioska robotnicza.

Zaczęło robić się ciemno. Nie, nie był to długotrwały proces. Spojrzałem w niebo, a nade mną wisiały czarne chmury. Uśmiechnąłem się pod nosem. Już nie długo. Już nie długo nie będę głupim sługą. Nagle Longbottom spojrzał na mnie. W jego oczach pojawiło się przerażenie.

-Uważaj! - Zrozumiałem, że ktoś jest za mną. Nie zdążyłem się odwrócić, bo ktoś przyłożył mi rękę do ust. Chciałem się szarpać, ale ta osoba złapała mnie za ramiona, i już po chwili poczułem nieprzyjemne szarpnięcie teleportacji.

Krzyczałem, chociaż wiedziałem że nikt tego nie usłyszy. Po chwili poczułem, jak moje stopy uderzają o ziemię. Ta osoba puściła mnie, więc upadłem na twarz. Usłyszałem śmiechy. Szlag.

-Mulciber, Rosier, zróbcie z nim co chcecie. Ale ma być żywy.- Usłyszałem niski, męski głos. Zacisnąłem powieki, i starałem się przypomnieć sobie to, co mam robić w takich sytuacjach. Nie wygadać się, nie pyskować i nie histeryzować.

-C 'est maintenant un classique (To teraz klasyka). Cruccio. - Niewyobrażalny ból ogarnął całe moje ciało. Nie krzyczałem. Nie chciałem dać im tej satysfakcji. Nie wiem ile minęło czasu, ale zdjęli klątwę.

-Levicopus. - Teraz wisiałem zawieszony za kostki. Strop był bardzo niski, więc jeden z nich bez większego wysiłku kopnął mnie w twarz. Krew bryzgała wszędzie. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać przed oczami, ale oni nie zamierzali na tym poprzestać.

Dostałem kilka razy z brzuch. Z tego co się orientuję złamali mi conajmniej dwa żebra.

Tego dnia zachowywali się jeszcze trochę jak ludzie. Zgolili mi włosy, a moje rany posypali solą. Teraz leżałem półnagi, w jakimś zimnym pokoju, przywiązany za ręce do ściany.

Nogi miałem odmrożone. Oprócz tego wszystko mnie bolało. Nie byłem w stanie nawet się poruszyć. Udało mi się jakoś zasnąć w dźwiękach krzyków i płaczliwych jęków innych "więźniów".

Po przebudzeniu się czułem tylko okropny ból i chłód.

-Ici, mange (Masz, posil się)- Nie rozumiałem francuskiego, ale usłyszałem śmiechy, więc zapewne był to jakiś "żart". Po chwili dopiero zauważyłem splenieśniały chleb i brudną wodę w misce dla psa. Do prawdy, bardzo śmieszne.

-Votre nom est Bartemiusz Crouch Junior, n'est-ce pas? (Nazywasz się Bartemusz Crouch Junior, prawda?) - Nie umiałem wiele z francuskiego, ale mniej więcej rozumiałem co mówią.

-Je ne parle pas bien le français. (Nie mówię dobrze po francusku)- Wcześniej nie widziałem twarzy tych śmierciozerców, a teraz jeden z nich nachylił się tak, że mogłem go zobaczyć. Miał blond włosy opadające na czoło i niebieskie oczy.

-Nazywam się Evan Rosier. Znasz jakieś nazwiska aurorów? - Pokiwałem przecząco głową. - Przecież wiem, że znasz. - Drugi z nich nastąpił mi na rękę, zapewne łamiąc mi jakąś kość. - Grzecznie, Mulciber, potem będziesz mógł go zabić, jeszcze nie teraz.

Mulciber widocznie nie zniechęcił się, bo teraz kopnął mnie z całej pety w brzuch.

Potem było tylko gorzej. Nie zliczę ile razy dostałem zaklęci Cruccio. Wszystko to bolało tak okropnie. Czemu po prostu nie zabili mnie od razu?

Lepsze jutro - Crosier/RosekillerМесто, где живут истории. Откройте их для себя