Rozdział 16.

22 6 4
                                    

Ostatni dzień roku zaczęłam porannym joggingiem. Po przebiegnięciu sześciu kilometrów w niecałe dwadzieścia minut, prawie wyplułam płuca. Wpadłam do kuchni o wpół do siódmej rano i nalałam sobie pełną szklankę wody. Sączyłam ją zachłannymi łykami, uspokajając zziajany oddech.

- Nawet dziś nie zrobiłaś sobie przerwy? - zatroszczył się tata, wchodząc do pomieszczenia. Otulony był swoim niebieskim, puchatym szlafrokiem i przy każdym kroku szurał kapciem po kamiennej podłodze.

- Yhm. - potaknęłam. - Nie mam czasu na przerwy. - dodałam.

Mężczyzna podszedł do mnie i na powitanie złożył mi delikatny pocałunek na czole, mimowolnie krzywiąc się na słony smak mojej spoconej skóry. Postanowiłam puścić to mimo uszu.

- Co dziś robisz? - zagadnął mnie Arthur.

- Idziemy na imprezę do kolegi ze szkoły. A wy?

Wśród uczniów naszego liceum na ogół popularne były domówki, czy jakieś spokojniejsze posiadówki. Powszechne było jednak huczne świętowanie sylwestra. Najczęściej w jednym domu, lub klubie, spotykała się cała szkoła, z małymi wyjątkami, jak to zawsze bywa. Z tego co mi wiadomo, za dawnych czasów, tata również był typem imprezowicza. Zmieniła to jednak moja matka, która zdecydowanie nie była zwolenniczką imprezowania, bardziej przepadała za spotkaniami na wystawnych, eleganckich kolacjach, na które zabierała też mojego tatę.

- Znowu jakiś uroczysty bankiet. - wzruszył ramionami.

Poklepałam go pocieszycielsko po ramieniu, po czym udałam się pod prysznic. Gorące krople spryskiwały moją skórę, zostawiając na niej uczucie pieczenia. Pogrążyłam się w rozmyślaniach, nie mogąc doczekać się nadchodzącego wieczoru.

Noc z sylwestra na Nowy Rok była jedyną w ciągu roku, kiedy czułam się zwyczajnie beztrosko i swobodnie. Wtedy potrafiłam cieszyć się chwilą i napawać szczęściem, nie zaprzątając sobie głowy tymi minionymi, ani nadchodzącymi momentami. Dlatego przez cały dzień byłam rozentuzjazmowana. Pożądanie i ekscytacja, buzujące w moim wnętrzu, były niecierpliwe i rwały się do przodu, na samą myśl o zbliżającym się wydarzeniu. Po kilku godzinach oczekiwań, gdy w końcu nadszedł wieczór, mój zapał już nieco zgasł i ogarnęło mnie zmęczenie.

- Witam moją gwiazdę! - zawołała wesoło Rosalie, pewnym i radosnym krokiem wkraczając do mojego pokoju.

- Rosa, ratuj mnie, bo ledwo usiedziałam dziś na tyłku. - powiedziałam poważnym tonem, co przyjaciółka skwitowała głośnym śmiechem.

- Nic dziwnego. W końcu nasza Auri ma osobę towarzyszącą na sylwka! - ucieszyła się.

Postanowiłam zaproponować Noah, żeby poszedł ze mną na tę imprezę. Oczywiście nie jako para. Czysto przyjacielsko. Wyszłam z tej inicjatywy, ponieważ wiedziałam, że chłopak nie miał na ten dzień żadnych planów, nie chciałam więc pozwolić mu na samotne obchodzenie tak ważnego wydarzenia. Być może chciałam też spędzić z nim mój najszczęśliwszy dzień roku. W końcu byliśmy sobie dość bliscy, więc mogliśmy się świetnie bawić.

- Och, zamknij się! - zamachnęłam się i wycelowałam w Rosę poduszką. - A co z tobą? Umówiłaś się tam z Juliette?

- Ta. - odburknęła, wyraźnie smutniejąc. Poprawiłam swoją pozycję i spojrzałam na nią uważnie.

- Mów.

- Spytała mnie, czy chciałabym z nią przyjść. Oczywiście się zgodziłam i bardzo się cieszyłam, a Juliette też wydawała się zadowolona. Zresztą, gdyby nie chciała żebym z nią szła, to by nie spytała, więc siłą rzeczy musiała być zadowolona. - zaczęła się standardowa już paplanina Rosy, która następowała zawsze, gdy dziewczyna się denerwowała. - Ale do sedna. Dzisiaj dała mi znać, że idzie też z Carmen. No i spoko, rozumiem, że się przyjaźnią, ale nie kumam, czy ona potrzebuje przyzwoitki, czy mnie też bierze tylko jako przyjaciółkę, czy może jednak zmieniła zdanie i nie chce iść ze mną, albo nie chce, żebym pomyślała sobie za dużo? - jej głos przypominał rozpaczliwe skomlenie psa.

Will be betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz