𝐂𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐈𝐈𝐈

255 26 15
                                    

Miłość była dla nich taka obca, a zarazem tak doskonale ją znali. Miłość była dla każdego z nich różną definicją, nie miała wspólnego punktu, który łączył ich perspektywy. On ją kochał. Ale co to tak dokładniej znaczyło? Czy oddał jej swoje pogubione serce, aby odnaleźć w końcu sens wszystkiego, czy może patrzył na nią w sposób, w jaki nikt inny na nią nie patrzył? Czy darzył ją tak silnym uczuciem, że jego duszą tęskniła za każdym razem, kiedy ona nie stała obok? Czy trwał w pustce, gdy nie słyszał jej głosu? Tak, Gojo Satoru zdecydowanie ją kochał. Kochał i nie miał zamiaru przestać jej kochać. Nigdy. Nawet po kres swoich dni i jeszcze dłużej. Uwielbiał ją, kochał jej uśmiech i każdą niedoskonałość, której ona się wstydziła, chociaż dla niego była jak wschodzące słońce - piękne i bez skazy. A ona? Czy ona kochała go w ten sam sposób? Czy tylko wiecznie się okłamywała? Bo raniła go nie wiedząc, że tym samym raniła samą siebie. Odtrącała go, lecz on dalej upierał się przy swoim, mimo że tyle razy złamała mu serce. Z czasem zaczynało się jej nawet robić głupio, ale to było niemożliwe, żeby Satoru ją szczerze kochał. Przecież to nie oni zadecydowali o swojej miłości, zmuszono ich więc jego uczucia na pewno nie były prawdziwe. Bo jeśli tak by naprawdę było, y/n nie chciała cierpieć z powodu nieszczęśliwej miłości.

— Zamień się ze mną, moja mi nie smakuje. — zaczął Gojo, gdy przemierzali centrum zatłoczonego Tokio, a w dłoniach trzymali kawy na wynos.

— To po co brałeś z mlekiem? — zapytała nastolatka przewracając oczami, ale mimo to wzięła od niego kawę i podała mu swoją własną.

— Oh, o wiele lepsza! — rozpromienił się, gdy wziął łyka czarnej, słodzonej americano. — Dzięki.

Uśmiechnęła się (prawie, że niewidocznie) pod nosem, bo jakby mogła mu odmówić? Czasami brakowało jej sił do niego, ale zawsze starała się za nim nadążać i troszczyć. Nawet jeżeli musiała mu oddać swoją ulubioną kawę. Takimi drobnymi gestami pokazywała, że wcale nie miała go kompletnie gdzieś, i że jakaś jej część lubiła o niego dbać. Bo Gojo był jak rozpieszczone dziecko, którego należało pilnować.

— Czego konkretnie potrzebuje Yaga-sensei? — zapytała po chwili nastolatka przeciskając się przez tłumy na chodniku.

— Swoich przeklętych nici do robienia maskotek.

Satoru wydawał się jej taki beztroski, jakby żadne reguły tego świata go nie dotyczyły. Uniosła swoje bystre oczy na wyższego chłopaka i wpatrzyła się w jego boczny profil. Był doskonały. Gojo pod każdym względem był doskonały.

— Ej! Uważaj jak chodzisz! — rzucił nagle, gdy jakieś dziecko na niego wpadło. — Albo cię porwę i wywiozę do lasu!

Y/n zaśmiała się, a biedny chłopczyk rozpłakał i pobiegł do mamy, która po chwili przyszła i po całości opierniczyła Satoru. Nastolatka nie mogła się napatrzeć na ten przezabawny widok i nawet nakręciła wideo z ukrycia, jak kobieta darła się na niego pośrodku tłumu wyzywając go od pedofili i kryminalistów.

— Mój boże, to ona nie umiała wychować syna. — mruknął Satoru, gdy w końcu samotna matka zostawiła go w spokoju. Podrapał się po głowie i prychnął z ulgą. — Ja bym nie pozwolił rozpieszczać gówniarza.

— Aj, Satoru. — zaklinaczka znów się zaśmiała i delikatnie przywaliła mu w żebra, przez co ten się trochę skrzywił. — Powiedz mi lepiej, gdzie kupimy te włóczki.

— Co? Aha. W zwykłym sklepie włókienniczym. Yaga-sensei już sam otoczy je przeklętą energią.

— Serio? — zapytała patrząc na Gojo. — Staruszkowi nie chciało się ruszyć tyłka do sklepu więc zamiast tego wysłał nas? — zapytała znudzona i upiła łyka kawy.

𝑮𝒐𝒅 𝒄𝒐𝒎𝒑𝒍𝒆𝒙 ❀ 𝑮𝒐𝒋𝒐 𝑺𝒂𝒕𝒐𝒓𝒖Where stories live. Discover now